12.12.2022
wywiad Ola Król snowboard Igrzyska Olimpijskie Olimpijka zawody snowboardowe

Aleksandra Król: Celuję w medal

Ola Król snowboard

Jak to jest: wystąpić na trzech igrzyskach olimpijskich i mieć apetyt na więcej? Jak trenują snowboardziści? Czy praca z psychologiem jest niezbędna już na wczesnym etapie kariery sportowej? Czy bycie influencerem idzie w parze z zawodowym sportem? 

Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź w rozmowie Gabrieli Koziary z najlepszą aktualnie polską snowboardzistką, Aleksandrą Król.

Puchar Świata w snowboardzie startuje lada moment. Jesteś zadowolona z pracy wykonanej w okresie przygotowań?

W tym roku te przygotowania szły nam dosyć opornie. Głównie przez pogodę, która cały czas płatała nam figle. Zaczęliśmy bardzo późno jeździć na desce, bo dopiero w październiku. Cały wrzesień nie było śniegu na lodowcach, a jak był w Szwajcarii, to nas nie wpuszczali przez Puchar Świata narciarzy alpejskich. Potem pojawiły się inne kłopoty. Kiedy pojawił się śnieg, to nagle zaczęło go być za dużo, sypało intensywnie, przez co musieliśmy skracać obozy. Pojechaliśmy do Finlandii, tam znowu śniegu było za mało, więc koniec końców dobrze, że odwołali nam pierwsze zawody w Pucharze Świata, ponieważ mam teraz więcej czasu, żeby doszlifować formę. Chociaż nie martwię się zbytnio, bo mam sporo wyjeżdżonych godzin na desce. Naprawdę nie robi mi to kolosalnej różnicy, że przygotowanie w tym roku jest nieco gorsze.

Biegacze narciarscy, by utrzymać formę, latem jako podstawowy element przygotowań uznają trening na nartorolkach. Jak do sezonu przygotowują się snowboardziści?

Trudno zastąpić deskę nawet deskorolką, to jednak nie jest to samo. Próbujemy jazdy po pumptracku, żeby nauczyć się obniżenia pozycji podczas skrętu. Przede wszystkim trenujemy na siłowni i robimy treningi biegowe, koordynacyjne, na piłkach sensomotorycznych. Jak już jest śnieg, to jeździmy na lodowce i tam szlifujemy formę na desce.

 

Obserwując Twoje media społecznościowe, można zauważyć, że w zimie często wybierasz się na skitoury. To forma treningu czy bardziej odskocznia?

Od razu mówię, że ja dobrze na nartach nie jeżdżę :) Zjechać zjadę, ale stylowo to nie wygląda. Jak się boję, to nawet zahamuję pługiem. Jeżdżę od małego na nartach, bo kiedy miałam 2 latka, rodzice postawili mnie na narty i do 7. roku życia jeździłam, a potem przeszłam na deskę. Skitoury nie są elementem naszego planu treningowego. To jest tylko dla naszej przyjemności, a przy okazji jest to też trening. No bo ile można żyć samą deską. Jak tylko mam wolny czas, to wybieram wypad na skitoury, ale bardziej dla rozluźnienia głowy niż dla treningu.

Z każdym sezonem coraz częściej przekłada się terminy lub miejsca rozgrywania zawodów ze względu na problemy ze śniegiem. Myślisz, że dyscyplina mocno na tym cierpi? Co może nas czekać w przyszłości?

Nam snowboardzistom chyba pierwszy raz tak się zdarzyło, że jest za mało śniegu i trzeba przesunąć pierwsze zawody. Prawdę mówiąc, były one dość wcześnie, bo 3-4 grudnia to jest początek zimy i to jeszcze we Włoszech, gdzie lato tam było bardzo ciepłe. Mam nadzieję, że w przyszłości to się nie będzie powtarzać, a jeśli będzie, to należałoby przesunąć puchary świata na marzec-kwiecień, gdy tego śniegu jest więcej i możemy wtedy jeździć. Niestety przez efekt cieplarniany pory roku nam się trochę pozmieniały i nie wygląda to tak jak dawniej, że zaczyna się kalendarzowa zima i musi być śnieg. Nie mamy na to wpływu. Liczę, że reszty zawodów nam nie poodwołują, tylko tak jak w przypadku tych ostatnich, które przeniesione zostały na marzec. Liczę, że znajdzie się jakieś rozwiązanie i federacje oraz organizatorzy będą się dostosowywać do pór roku i przesuwać starty. My w tym roku mamy ich o dziwo bardzo dużo, bo chyba 20, co się do tej pory nie zdarzyło. Mam nadzieję, że będzie to szło właśnie w tę stronę i tych startów będzie więcej.

Przekładanie zawodów bardzo zaburza plan treningowy? Musicie modyfikować swoje założenia, by dopasować się do kalendarza?

W tym sezonie z formą musimy się wstrzelić na luty, ponieważ wtedy będą mistrzostwa świata. Mówię o najwyższej formie, bo wiadomo, że najlepiej byłoby, gdyby była ze mną cały rok, już od pierwszych zawodów. Ale na pewno, gdy jest więcej startów, można popełniać jakieś błędy, coś może nie wyjść, jest większy spokój. Bo w sytuacji, gdy tych startów na sezon byłoby np. 5, to jeden błąd skreśla z dalszej walki o najwyższe miejsca w klasyfikacji. Kiedy tych startów jest więcej, to nawet jeśli noga raz się powinie, dalej jest szansa na zajęcie dobrej pozycji. Mieliśmy mieć teraz w grudniu 6 startów. To jest bardzo dużo jak na nas. Będzie ich cztery, ale to i tak nieźle.

A czy to wpływa na przygotowanie? W tym tygodniu już cztery razy przepakowywałam torbę, bo najpierw, gdy był puchar w planie, to mieliśmy jechać na treningi tam, więc spakowałam się na miesiąc, po czym dostałam wiadomość, że nie, jednak odwołane, pojedziemy gdzieś na cztery dni, więc przepakowałam torbę. Wczoraj dostałam info, że może pojedziemy na miesiąc, a dzisiaj się dowiedziałam, że jednak na pięć dni :) Jak widać, to nam miesza organizacyjnie i pojawia się problem rozplanowania treningów na śniegu. Nikt się nie spodziewał, że odwołają nam puchar, nie mamy rezerwacji tras i to jest najgorsze. Z racji tego, że miały być zawody, trening był zapewniony przez organizatora na miejscu, a teraz trzeba szukać alternatywy.

A mentalnie to coś zmienia? Czy jesteś jeszcze bardziej zmotywowana, zważywszy na dobre wyniki z ubiegłego sezonu?

Ciągle powtarzam, że celuję w medal. Tak samo było przed igrzyskami. 8. miejsce (nie 7. na pewno, bo tak mówią wyniki) średnio mnie interesuje. Skoro nie udało się w Pekinie, to liczę, że na pocieszenie zdobędę go na mistrzostwach. Będę walczyć o niego pazurami. Mentalnie jestem przygotowana, bo wiem, że jestem dobra. Wygrałam zawody Pucharu Świata w tamtym roku i pokonałam wszystkie najlepsze dziewczyny, więc wiem, że jest to wykonalne. Trzeba to po prostu zrobić, muszą mi sprzyjać warunki, muszę mieć ten dzień. Na mistrzostwach mam w planach aż trzy starty, bo doszedł jeszcze drużynowy, więc pewnie będę startować w parze z którymś z chłopaków. Też tam jesteśmy wysoko rozlokowani, staliśmy już raz na podium, więc będziemy walczyć.

W historii polskiego snowboardu nie doświadczyliśmy jeszcze spektakularnego sukcesu w postaci medalu. Twoim zdaniem jest to kwestia braku dostatecznych umiejętności zawodników czy braku wsparcia ze strony związku?

Myślę, że problem polega na tym, że nie stajemy regularnie na podium. Ja wygrałam w tamtym roku, kolega z kadry był drugi, ale nie udawało nam się zachować powtarzalności. Wiadomo, że kibiców interesują tylko zwycięstwa i podium. Gdy zajmuję 8. miejsce, to raczej nie jest to odbierane jako wielki sukces i nie cieszy się dużym zainteresowaniem. Byłoby lepiej dla naszej dyscypliny, gdybyśmy częściej meldowali się w czołówce, bo byłoby o nas głośniej, ludzie zaczęliby się nami interesować.

Snowboard alpejski jest naprawdę widowiskowy i na igrzyskach była bardzo duża oglądalność. Dostawałam mnóstwo pozytywnych wiadomości po moim występie. Tylko tak jak zauważyłaś, to było na igrzyskach i kibice budzą się najczęściej na czas wielkiej imprezy, a fajnie byłoby, gdyby byli na stałe. Myślę, że telewizja robi swoje, jednak skoki są pokazywane w porach największej oglądalności, my mamy zawody rano. Rzadko kiedy są rozgrywane wieczorem. Komu się chce wstać, żeby oglądać kwalifikacje o 9, a finały o 12? To ma duży wpływ na popularność. Gdybyśmy częściej byli pokazywani i dyscyplina byłaby bardziej promowana, to myślę, że bylibyśmy bardziej znani, jak i ogólnie snowboard. Młodzież jest, więc mamy zaplecze.

W Polsce jest to niszowa konkurencja, nie jest łatwo o sponsorów, sprzęt jest bardzo drogi. Nie produkujemy u nas żadnych desek, sprowadzamy je ze Szwajcarii, więc to są dodatkowe koszty cła, podatku, i deska kosztuje dwa razy więcej niż powinna. Sprzęt wymieniamy co sezon, musimy mieć zapas. To wymaga sporych nakładów finansowych, dodatkowo nie mamy infrastruktury. W Polsce w ogóle nie trenujemy na desce. Większość czasu spędzamy w Austrii, we Włoszech i w Szwajcarii. W obecnych realiach to są duże wydatki; musimy tam jechać, mieszkać przez tydzień i wracać. To jest życie na walizkach, które bywa męczące. Szkoda, że to tak wygląda. W tamtym roku byłam może dwa razy na treningu na desce w Polsce. W tym roku nie planujemy w ogóle, bo zawsze jest problem, że nie chcą nam udostępniać stoku, bo są tam turyści. Wyciąg na nas nie zarobi, bo przyjdzie 5 osób z kadry na trening, my nie płacimy za trasę, więc nikt nie chce nam jej udostępnić. Jest to na pewno kosztowne i trudne, więc tej naszej młodzieży życzę tylko zapału, samozaparcia, bo przez to, że nie jesteśmy krajem alpejskim, to jednak w naszej dyscyplinie, żeby osiągnąć sukcesy, trzeba wielu lat treningu i wyjeżdżenia. Jeśli ktoś ma góry pod nosem, wychodzi sobie z domu, pojeździ trzy dni, odpoczywa później trzy dni w domu, znowu jedzie, a my musimy dojeżdżać 5-6 dni z rzędu. To jest bardziej męczące niż takie trzy dni np. na wysokości 3500 m n.p.m. Dlatego wytrwałość jest tutaj kluczowa. Przykład Maryny Gąsienicy-Daniel pokazuje, ile musi czasu upłynąć, żeby doczekać się sukcesów.

Co Ciebie przekonało do tego, by wybrać tę dyscyplinę? Podejrzewam, że jako zakopianka miałaś możliwość spróbowania niemal każdej zimowej dyscypliny.

Tak jak wspominałam, od dziecka jeżdżę na nartach, bo moi rodzice jeździli, brat jeździł, więc sporty zimowe były u nas obecne od małego. Później mój brat zaczął jeździć na snowboardzie na pierwszych deskach, to chyba były Polsporty. Ja się mu przypatrywałam i powiedziałam, że też chcę spróbować. Zaczęłam od deski freestylowej, bo takich małych twardych desek wtedy jeszcze nie było. Od razu wyjaśnię, że nasze alpejskie deski nazywamy twardymi. Pojechałam na jedne zawody szkolne, potem drugie, powygrywałam i podszedł do mnie trener klubowy i zapytał, czy bym nie chciała jechać na ogólnopolskie zawody, że on mi załatwi lepszą deskę. Pojechałam, zdobyłam kilka medali, ale złamałam nogę na wstępie mojej kariery. Mimo że zaczynałam w konkurencjach freestylowych, bo miałam medal mistrzostw Polski w snowboardcrossie, w half-pipe, czy w big air, to niestety lekarze powiedzieli, żebym trzymała się alpejskiego, bo jest to dużo mniej kontuzjogenne, a ja jestem chuda. Dlatego snowboard alpejski był dla mnie bezpieczniejszy i było mniejsze ryzyko, że się połamię. Zaczęłam więcej trenować pod tym kątem i okazało się, że jestem w tym dobra, dlatego tak już zostało.

Rozumiem, że w snowboardzie najważniejszą rolę odgrywa technika. Nie jest to dyscyplina wymagająca dobrej wydolności oraz wytrzymałości.

To jest typowo techniczna dyscyplina. Możesz być najbardziej silnym człowiekiem na świecie lub nie uprawiać żadnego sportu poza deską, a i tak wygrywać. Znam zawodniczkę z Rosji, która nic nie robi w lecie, czasem sobie pobiega, ale ogólnie nie za dużo, a wygrywa puchary świata. To samo przez się mówi, że to jest bardzo techniczny sport i duże znaczenie ma tutaj głowa, żeby się przemóc, postawić deskę na krawędzi, jechać szybko. Kluczową rolę odgrywa zatem technika , a nie wytrzymałość czy siła. 

Między Twoim debiutem w Pucharze Świata a pierwszym podium minęło 5 lat. Czy to pokazuje, jak trudna jest to dyscyplina?

Zaczęłam trenować bardzo późno, bo dopiero w wieku 15 lat. Od razu złamałam nogę, co wykluczyło mnie na dwa lata, więc tak naprawdę swoją przygodę z tym sportem rozpoczęłam, gdy miałam 17 lat. Jeśli jesteś sportowcem w naszej dyscyplinie, to jest to bardzo późno. Teraz na puchary świata jeżdżą szesnastolatki, a ja w ich wieku zaczynałam od pucharów Europy, mistrzostw Polski, więc to trochę trwało. Chociaż bardzo szybko, bo dosłownie po roku po powrocie po kontuzji dostałam się do kadry narodowej i zaczęłam startować. Tyle tylko, że nie byłam jeszcze przygotowana, bo byłam zbyt młoda stażem i jazdą. Stresowało mnie to bardzo i chociaż cały czas pracowałam z psychologiem, było to dla mnie obciążające mentalnie. Nawet gdy szło mi dobrze na treningach, nie potrafiłam tego samego pokazać w pucharach świata. Co innego zawody niższej rangi. Myślę, że ta niemoc wynikała z braku objeżdżenia, zaznajomienia się ze wszystkim. Kilka lat mi to zajęło, bo żeby jednak być na najwyższym poziomie, nie można ani popełniać błędów, ani być nieprzygotowanym mentalnie.

Wzięłaś udział w trzech igrzyskach olimpijskich. Gdybyś miała podsumować każde z nich, to jakie wspomnienia przychodzą Ci na myśl jako pierwsze?

Pierwsze igrzyska, czyli Soczi 2014, totalnie mi nie wyszły. Cieszyłam się z samego faktu zakwalifikowania się, ponieważ było o to bardzo trudno. Udało się to tylko mnie i jeszcze jednej zawodniczce ze snowboardu alpejskiego. Byłam wtedy bardzo młodą zawodniczką, niedoświadczoną i zjadł mnie stres. Totalnie mi te zawody nie wyszły, wywróciłam się chyba ze dwa razy w jednym przejeździe, na drugi dzień przecięłam płachtę. Wspominam igrzyska fajnie tylko ze względu na debiut, bo to było ogromne wydarzenie w moim życiu, ale wynikowo wypadłam słabo.

Do Pjongczangu pojechałam już nieco starsza, z dobrymi wynikami na koncie, więc byłam bardziej pewna siebie. Dodatkowo sprzyjał mi stok i jego profil. Poszło mi dużo lepiej, zajęłam 11. miejsce, niedużo przegrałam o wejście do kolejnej rundy, walczyłam do końca i to zaliczę na duży plus.

A teraz Chiny dały najwięcej zadowolenia, bo oprócz wysokiego miejsca na zawodach byłam też chorążym reprezentacji. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że mogą mnie o to poprosić. Jak zaczęli do mnie dzwonić, to początkowo myślałam, że wyszedł mi pozytywny test na Covid, bo 20 nieodebranych połączeń podczas treningu jednak daje do myślenia. Gdy już się nam udało skontaktować, to byłam trochę zdezorientowana. Potrzebowałam chwili, żeby się nad tą propozycją zastanowić czy w ogóle jechać na ceremonię otwarcia igrzysk, bo już w niej uczestniczyłam. Do tego wszyscy zaczęli mi mówić o jakiejś klątwie mówić, a ja na to: „Boże święty, jaka klątwa, o co chodzi?” Na szczęście nie jestem przesądnym człowiekiem, nie wierzę w takie rzeczy. Pomyślałam, że jest to takie wyróżnienie i coś, co zapamiętam do końca życia. Nie wiadomo, czy pojadę na następne igrzyska, więc się zgodziłam i to dlatego je tak dobrze wspominam. Nie patrzę przez pryzmat Covida, bo to było okropne. Uczucie, jakie towarzyszyło mi, gdy wnosiłam flagę, wyprowadzając polską reprezentację, było nie do opisania. Zachwyt, honor, zaszczyt.

Po prostu duma, co tu dużo mówić.

Dokładnie. Moja mama powiedziała mi, że jest ze mnie taka dumna. Nawet gdy wygrałam Puchar Świata, nie wywołało to u niej tak wielkich emocji, więc naprawdę to było wyjątkowe przeżycie. Dużo ludzi do mnie pisało, że wow, super, zaszczyt. W centralnym punkcie zainteresowania była bardziej ta flaga niż sam wynik.

Mówisz, że starasz się nie myśleć o Pekinie przez pryzmat pandemicznych obostrzeń i tego wszystkiego, co działo się wokół. Jednak wielu sportowców, w tym np. Natalia Maliszewska, nie mogło wystartować ze względu na pozytywny wynik testu. Ty miałaś z tyłu głowy, że podobny scenariusz może spotkać Ciebie czy skupiałaś się na swoim zadaniu?

To były bardzo dziwne igrzyska, ale żyliśmy z tym Covidem już jakiś czas i wiedzieliśmy, jak to będzie wyglądało, bo na pucharach świata obowiązywały zasady sanitarne. W Chinach natomiast całkiem poszaleli, jeśli chodzi o te obostrzenia. Wiedzieliśmy, że musimy mieć maseczki, robić testy, być ostrożni. Było to po prostu bardzo męczące. Kiedy polecieliśmy wszyscy jednym samolotem czarterowym z Polski i się okazało, że osoba siedząca dwa fotele ode mnie była pozytywna, a z inną jadłam śniadanie dzień wcześniej, to sobie myślę: „Kurcze niedobrze, ciekawe co będzie”. Jedyne co, to byłam bardziej pewna, że nie wyjdzie mi ten wynik pozytywny, bo przeszłam Covida końcem roku. W Nowy Rok dosłownie. Na sylwestra czułam się fatalnie, potem wyszłam nawet na testach niejednoznaczna, a później już negatywna. Wiedziałam po prostu, że przeszłam Covida i te przeciwciała są na tyle wysokie, że mogłę uniknąć ponownego zarażenia. Ale i tak ten stresik był gdzieś z tyłu głowy przez pierwsze dwa dni. Na szczęście wszystko było okej.

Wiadomo, te obostrzenia były uciążliwe. Maski wszędzie, nawet na siłowniach baliśmy się je ściągnąć, bo wszyscy się patrzyli jak na nienormalnych. Wszędzie dezynfekcja, od której skóra schodziła z rąk. Trzeba było bardzo uważać, nie chodzić, nie rozmawiać z innymi zawodnikami, gdzie na poprzednich igrzyskach to była normalność. Tutaj każdy się izolował. Ja spędzałam czas z koleżanką, z którą byłam w teamie snowboardowym i razem mieszkałyśmy w pokoju. Nie wiadomo było, jak i gdzie można się zarazić.

Śmieszną historię przeżyłam, gdy poszłam na symulator pływania łodzią podwodną. Zapomniałam, że mam chorobę morską. Poczułam się fatalnie, zaczęłam ściągać maskę, zeszłam, siadałam, zaczęłam łapać się za głowę. Oni już tam myśleli, że mam Covid, chodzili za mną, pstrykali maszyną, chcieli mnie całą odkażać. Mówiłam, żeby przestali, że się źle czuję od tego, a oni nic nie rozumieli. Trudne to było, jeśli chodzi o obostrzenia. Nie dało się poczuć atmosfery wyjątkowości igrzysk, całej otoczki, bo wszyscy się bali. Szczerze mówiąc, tylko podczas ceremonii otwarcia, kiedy szłam z flagą, poczułam, że to są igrzyska.

Masz takie poczucie, biorąc pod uwagę wyniki z ubiegłego sezonu, że jesteś w najwyższej formie życiowej? Stać cię na regularne stawanie na podium?

Czuję się bardzo pewnie i liczę, że forma jest ustabilizowana, ponieważ po igrzyskach te wyniki były zbliżone i utrzymane na wysokim poziomie, trzymałam się w ósemce. Może nie wygrałam, ale zaliczyłam wiele dobrych przejazdów. Teraz wchodzę z takim samym nastawieniem: muszę być w czołówce, bo 16 dziewczyn, które wchodzą do ścisłego finału, jest na zbliżonym poziomie. Później decyduje trochę szczęścia i mniejsza liczba popełnionych błędów. Błędy zawsze się pojawiają na zawodach i zawsze, gdy jest ta druga osoba obok ciebie, ścigasz się na setne sekundy. Wygrywa ten, kto popełni mniej błędów i czasem to szczęście jest kluczowe. Na igrzyskach akurat mi go zabrakło, inne dziewczyny miały go więcej. Liczę, że w końcu i do mnie się uśmiechnie.

Nie chcę narzekać, ale moi rodzice zawsze się śmieją, że mi zawsze brakuje szczęścia, mówią „jakoś jak któraś się nie wywali, to ty się zawsze wywalisz, zawsze trafisz na tę gorszą w parze” itd. No tak to bywa :) Na igrzyskach moja koleżanka, która zdobyła brązowy medal, weszła do finału z 15. czasem kwalifikacji, ja jechałam z nią drugi przejazd eliminacyjny i wygrałam z nią o pół sekundy i ona zdobywa medal, a ja wiem, że jestem od niej szybsza i go nie zdobywam, bo trafiam na Ester Ledecką w losowaniu, a ona trafiła na inne dziewczyny, które się wywaliły, aż do walki o brąz. Naprawdę trzeba mieć szczęście, dlatego ja czasem też bym chciała :) Staram się, walczę i nie wstydzę się tego, jak pojechałam na igrzyskach, bo nie miałam łatwej przeciwniczki, potem się wywróciłam, bo zaryzykowałam. Nie chciałam ładnie przegrać, tylko walczyć o zwycięstwo.

Tak jak wcześniej wspominałam, u nas ta forma z treningów i przygotowań ma znaczenie, ale jednak jedzie głównie głowa i ważna jest technika. Nie można popełniać błędów i trzeba być pozytywnie nastawionym, wtedy droga do sukcesu jest otwarta. Ja jestem dobrze nastawiona, technikę mam wypracowaną od wielu lat, więc będę walczyć i robić swoje, by stawać na podium i rozpromować ten sport. Być może trzeba takiego Adama Małysza, ale w snowboardzie, i gdyby mi się to udało albo koledze z kadry, to ten sport jeszcze bardziej ruszyłby do przodu i byłoby jeszcze więcej chętnych.

Chciałabym zapytać o kwestię mentalną. Mówisz, że współpracujesz z psychologiem. W czym konkretnie pomaga Ci taka rozmowa i czy zarekomendowałabyś młodym sportowcom, by korzystali z fachowej pomocy?

Zacznę od tego, że ja sama z wykształcenia jestem psychologiem ze specjalizacją sportową, więc uważam, że współpraca od samego początku kariery jest wskazana. Nawet jeśli ci się wydaje, że nie masz problemu, to zawsze można wypracować jakieś techniki relaksacyjne czy zwiększające koncentrację. Zawsze jest nad czym pracować w sferze mentalnej. Ja sama siebie nie leczę. Wiadomo, że stosuję jakieś techniki, ale korzystam z pomocy innego psychologa. Głównie przed zawodami, jeśli czuję stres i presję, dzwonię do pani psycholog, żeby o tym porozmawiać, bo często sama rozmowa na ten temat z kimś, kto cię nie ocenia, jest na wagę złota. Nie musi być to trener czy koleżanka, wystarczy psycholog, który cię uspokoi. Na mnie to działa, więc jeśli odczuwam potrzebę przed dużymi imprezami czy innymi zawodami, to rozmawiamy o tym, żeby pozbyć się tego napięcia. Tak samo to wygląda, jeśli mam inne problemy, np. siedzę w domu, bo nie ma śniegu, nie trenuję, a widzę, że ktoś inny ma taką możliwość. Wystarczy, że przegadam to z psychologiem i od razu nerwy puszczają i czuję się dużo spokojniejsza. Wypracowałyśmy też rutynę startową i to, jak się zachowuję przed każdym startem. To trzeba wyrobić metodą prób i błędów, dlatego najlepiej, żeby znaleźć to na początku, bo różne metody różnie działają. Mnie na początku po jednej z takich prób nie wyszedł start i do momentu, dopóki sobie nie wypracowałam schematu postępowania przed zawodami, to wyniki były sinusoidą. Taka współpraca też jest wskazana, jeśli ktoś ma kontuzję albo nie radzi sobie z przegraną. Dobrze jest wtedy porozmawiać o tym z psychologiem.

Przejdźmy do tematu mediów społecznościowych. Na swoim Instagramie zgromadziłaś blisko 8 tys. obserwujących. Działasz spontanicznie czy masz zaplanowaną strategię działania?

Raczej spontanicznie. Czasem się podpytuję mojego narzeczonego, bo on bardziej siedzi w takich rzeczach i wskazuje mi, kiedy dodać post. Ja naprawdę nie mam pojęcia o tym, a on czasem mówi: „Lepiej dodaj teraz albo nie, teraz nie dodawaj, bo nikt tego nie będzie oglądał”. Czasem to faktycznie wychodzi dobrze, czasem totalnie nie ma racji, więc nie zwracam na to uwagi, staram się, by ten content był spójny, w fajny sposób pokazywał prawdziwą mnie, taką, jaka jestem. Dbam o jakość zdjęć, katuję mojego narzeczonego, żeby robił mi zdjęcia, nagrał filmik. Lubię, jak te materiały pokazują coś ciekawego. Próbuję nawiązać kontakt z followersami, zadawać im pytania, odpowiadać na komentarze. Szczerze mówiąc, nie chce mi się często tego robić, bo jestem zmęczona innymi rzeczami, treningiem itd. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach jest to potrzebne do funkcjonowania czy pozyskiwania sponsorów. Obserwuję, jak to przyciąga, bo bardzo dużo osób się do mnie odzywa, czy nie chciałabym promować jakiejś marki. Głównie dzieje się to za sprawą Instagrama. Tylko wiadomo, że nie mogę sobie tego wziąć za dużo, bo bym się w tym pogubiła i muszę sobie wszystko zapisywać w kalendarzu, by nie zapomnieć. Może w tym roku trochę mniej publikuje instastory, bo szczerze nie chce mi się :) Ale staram się prowadzić ciekawy profil, żeby zachęcić ludzi do uprawiania i oglądania mojej dyscypliny; żeby pokazać, że nie ciągle trening i siłownia, tylko mam czas, żeby popływać na kite, iść się powspinać, ogólnie, żeby ludzi zachęcić do sportu, podróżowania, pokazać, że sport prowadzi do tych podróży. Dzięki zgrupowaniom i zawodom za granicą mogę też coś fajnego zobaczyć, zwiedzić. Próbuję do tego zachęcać, bo teraz w społeczeństwie panuje taka tendencja, że nie wszystkim się chce. Może gdy zobaczą fajne zdjęcia i wideo, to ktoś pomyśli, że warto spróbować.

W jaki sposób selekcjonujesz współprace? Jakie kryteria przyjmujesz?

Po pierwsze muszę pamiętać o sponsorach kadry i nie mogę przyjmować ofert od firm opozycyjnych, które promują to samo, np. ubrań. To powoduje, że sporo fajnych ofert odpada, typu legginsy, odzież outdoorowa. Głównie promuję rzeczy, które są użyteczne w sporcie, czyli odżywki, kremy na mróz. Ostatnio zostałam ambasadorką firmy Atomic, bo chodzę na skitoury i chcę zachęcić ludzi do uprawiania i pokazania, czym one są, że nie jest to tylko męczarnia pod górę, ale przy okazji można wziąć psa w ramach spaceru. Nie musi być to od razu największa góra, może też być po płaskim. chodzi po prostu o to, żeby się poruszać. Ważne jest dla mnie wcześniejsze przetestowanie tych rzeczy, zanim cokolwiek polecę. Zawsze mówię firmom, że muszę to sprawdzić, a dopiero potem mogę zarekomendować. Musi to być zgodne z moim sumieniem i mi się podobać.

Posty tworzysz sama czy ktoś pomaga Ci w nagrywaniu instastories bądź rolek?

Narzeczony nie jeździ ze mną na wyjazdy, więc niestety nie może mi pomóc na stoku. Najczęściej proszę kolegów z kadry albo używam statywu. Wtedy robię zdjęcia na samowyzwalaczu albo włączam nagrywanie, które leci sobie przez pół godziny, a ja sobie później wycinam fragmenty. Gdy mam kogoś pod ręką, to proszę go o pomoc. Mówię, jakiego ujęcia potrzebuje, nagrywamy dwa razy i potem zawsze się znajdzie coś, co jest dobre i zawsze ktoś mi zrobi fajne zdjęcie. Robię wszystko telefonem, bo mam dobry aparat i da się zrobić dobre zdjęcia. Kiedy jestem na miejscu, czy narzeczony przyjeżdża na zawody, to wtedy proszę jego, bo ma dobre oko i robi super zdjęcia. Zna się na rzeczy, potrafi obsługiwać drona, więc on pomaga mi najbardziej, a w innych sytuacjach to gdy kogoś spotkam i jest na tyle kochany, że pomoże, to robi mi zdjęcia. Natomiast wszystko potem składam i dodaję sama, bo akurat lubię zajmować się montażem, bawić się tym, więc to mi sprawia przyjemność. Relacji nie bardzo chce mi się dodawać, tak żeby pokazywać, co robię. Zawsze na treningu zapomnę włączyć telefon, wstydzę się poprosić kolegów. Nie lubię ich angażować za każdym razem, więc najczęściej stawiam telefon na statywie. Staram się jednak pokazać, jak wygląda moja rzeczywistość, żeby ludzie nie myśleli, że ja tylko idę sobie pojeździć na snowboardzie i tyle. Naprawdę w to trzeba włożyć dużo czasu, energii i pracy.

Rozumiem, że stawiasz na to, by to zbalansować.

Tak. Gdy widzę posty sponsorowane, to od razu scrolluję, nie patrzę, albo jak jest za dużo gadania, to mnie to denerwuje, dlatego unikam takich stories. W związku z tym próbuję zróżnicować ten content, by nie było przesytu współprac. Ludzie tego nie lubią, ja sama też za tym nie przepadam. 

W takim razie czy Ty uważasz się za influencerkę?

Nie, broń Boże! Nienawidzę tego określenia, gdy któraś firma do mnie pisze z ofertą współpracy i pyta, czy zostanę ich influencerką. Ja przede wszystkim jestem sportowcem, a przy okazji publikuję treści na Instagramie. Nie lubię być nazywana influencerką, ponieważ ja się tym nie zajmuje. To nie jest moje życiowe zajęcie, mój dorobek. Zajmuję się sportem, a potem działam w socialach, ale wciąż jako sportowiec.

Myślisz, że w zawodowym sporcie jest miejsce na to, by być influencerem?

Myślę, że nikt ze sportowców nie jest typowym influencerem. Jedynie pod względem wpływania na kogoś, czyli zachęcania do sportu. Ja to interpretuję w ten sposób. Wiadomo, że każdy sportowiec, który otrzyma propozycję współpracy, będzie dodawał posty sponsorowane, ale na pewno nie jest ich tak dużo jak u typowego influencera. To się pojawia sporadycznie, raczej nie mam na to czasu. Wydaje mi się, że większość sportowców ma tak jak ja, są tak zmęczeni treningiem, że opublikuje tyle, ile musi, ale nie więcej. Nawet jak popatrzymy na topowych sportowców, to oni też nie dodają tych postów cały czas. Nie jesteśmy tym przesyceni, bo nie ma na to czasu i siły. A skoro ludzie ich obserwują, to nie dlatego, że publikują określoną liczbę treści, tylko darzą ich sympatią i szacunkiem za osiągnięcia. Myślę, że to bardziej napędza followersów niż publikacje pochodzące ze współprac.

Na koniec zapytam, z jakich wyników Ola Król będzie zadowolona w nadchodzącym sezonie? Czego oczekujesz po sobie?

Tak jak wspomniałam, marzy mi się medal. Nieważne czy z igrzysk, czy z mistrzostw świata. Liczę, że na pocieszenie zdobędę go na mistrzostwach. Naprawdę udowodniłam ubiegłym sezonem i poprzednimi latami, że należę do czołówki najlepszych zawodniczek, więc będę walczyć ze wszystkich sił, by spełnić to marzenie. To jest mój główny cel na ten sezon, ale też regularne meldowanie się w top 8 Pucharu Świata, stawanie na podium, to budowanie formy i mniejsze kroki do medalu. Zobaczymy, jak będzie, ale ja niezmiennie jestem dobrej myśli :)

Jesteś twórcą publikującym jakościowe treści i szukasz sposobu na monetyzację swojego kanału? A może jesteś przedstawicielem marki i pragniesz znaleźć idealnie dopasowanych influencerów, którzy będą promować Twoje produkty lub usługi? Mamy dla Ciebie świetne narzędzie. NativeHash to inteligentna platforma, która pozwala na automatyzację i optymalizację kampanii influencer marketingowych z wykorzystaniem zaawansowanych systemów targetowania. Udostępnia również wyszukiwarkę influencerów, umożliwiającą nawiązanie owocnej współpracy.

Chcesz dowiedzieć się więcej?

NativeHash Team

Zespół redakcyjny Native Hash – doświadczeni specjaliści i pasjonaci influencer marketingu.

kariera sportowa marketing sportowy sportwiec

Newsletter

Dołącz do naszego newslettera. Bądź na bieżąco z newsami ze świata influencer marketingu oraz poznawaj wartościowe case studies. Otrzymuj powiadomienia o najnowszych kampaniach startujących na naszej platformie. Obiecujemy, zero spamu!