27.03.2023
wywiad Magdalena Pałasz skoki narciarskie ekspertka

Magdalena Pałasz: Nie rezygnuje z walki o marzenia

Magdalena Pałasz

Jest pierwszą w historii Polką, która zdobyła punkty Pucharu Świata w skokach narciarskich. Dzięki swojej ciężkiej pracy i talentowi wystąpiła w konkursie mieszanym u boku Kamila Stocha. Mimo że jej kariera stanęła w miejscu, nie rezygnuje z walki o marzenia. 

W rozmowie z Gabrielą Koziarą opowiada o swoich początkach narciarskich, kontuzjach i długich powrotach do sprawności, frajdzie z bycia instruktorką jazdy na nartach, występach telewizyjnych, prowadzeniu social mediów oraz innych życiowych wątkach. 

Jesteśmy po pierwszych występach naszych skoczków w tym sezonie. Jakbyś podsumowała te dwa weekendy okiem ekspertki?

Na pewno jest dużo lepiej niż w zeszłym roku. Myślę, że wyniki są bardzo obiecujące: dwa zwycięstwa Dawida, później podium Piotrka. To już jest dużo więcej niż było rok temu. Tegoroczne zmagania mogą być bardzo ciekawe, ponieważ tak jak powiedziałam, widać, że po czterech konkursach chłopaki są w doskonałej dyspozycji i myślę, że będzie się działo.

 

Jak zapatrujesz się na problemy organizacyjne, jeżeli chodzi o śnieg? Pogoda zmusza do przekładania, odwoływania zawodów. W Wiśle zawodnicy skakali na igielicie. Wiele jest głosów, że to zabija tę dyscyplinę i znacznie pogarsza widowisko. 

Wzięłabym pod uwagę to, że ten sezon będzie bardzo długi. Wcześniej się zaczął, późno się skończy. Wpływ miał też mundial. Konkursy są rozgrywane we wczesnych porach i tak jak powiedziałaś, na igielicie. Fajnie, że jest możliwość zorganizowania tego kompromisowo, ale jednak oglądać skoki na śniegu, gdy jest biało dookoła, to czysta przyjemność. Są pewne kwestie, na które nie mamy wpływu i te warunki są nie do przeskoczenia. Można cieszyć się z tego, że jest możliwość skorzystania z igielitu wtedy, kiedy nie ma śniegu, ale z drugiej strony dużo fajniej byłoby dopingować naszych skoczków skaczących od początku do końca na śniegu. Nie ukrywajmy, że jest to przecież sport zimowy, letnie Grand Prix jest dodatkiem, więc jednak tego śniegu brakuje.

Zostając w temacie skoków, chciałam zapytać o Twoją opinię dotyczącą bieżącej kondycji tej dyscypliny w Polsce. Jakie mamy perspektywy na przyszłość, kiedy skończy się era Kamila Stocha i Dawida Kubackiego?

Myślę, że Polski Związek Narciarski powinien się zainteresować tym, że może nam kiedyś zabraknąć młodych zawodników chętnych do uprawiania skoków. Kibice zawsze będą dopingować: czy będziemy mieć kilku zawodników, czy jednego, tylko że brakuje nam narybku. Pojawiają się co prawda nazwiska juniorów, ale nie ma roczników przejściowych. Jest Kamil, Dawid, Piotrek, starsi zawodnicy, później chwilę nie ma nikogo i są juniorzy. Brakuje mojego rocznika, z którego jest np. Andrzej Stękała, Aleksander Zniszczoł czy Jakub Wolny. Robi nam się luka, bo potem jest dopiero Paweł Wąsek i to już są młodsi zawodnicy. Oni mają teraz po 22 lata, tylko nie ma ich wielu. To jest trzech zawodników, być może któryś z nich zrezygnuje, zostanie dwóch, za chwilę może się okazać, że ktoś nie wiąże swojej przyszłości ze skokami i będzie pusto. Juniorzy są, ale oni też potrzebują czasu, żeby przejść na najwyższy poziom i przejąć pałeczkę od starszych zawodników. Może to być problem, który widać też w całkiem młodych rocznikach – nie ma tylu zawodników, ilu było wcześniej. Mam nadzieję, że to jest tylko takie pesymistyczne podejście i że jednak tak nie będzie. Natomiast myślę, że warto się nad tym zastanowić. Patrząc na skoki kobiet, tam nie ma nikogo. Naprawdę tych dziewczyn teraz jest kilka, z czego to są dziewczyny z roczników licealnych, które będą musiały podjąć ważną decyzję: albo kontynuuję skoki, robię to na 100% i wiem, że da mi to jakąś przyszłość, albo muszę zrezygnować i iść do normalnej szkoły, uczyć się i jakoś to życie sobie ogarniać. Jeśli część z nich wybierze to drugie rozwiązanie, to może nam się pojawić problem.

A jaką wskazałabyś przyczynę takiego stanu rzeczy? Bo PZN znany jest przede wszystkim z tego, że od zawsze faworyzował i wspierał skoki. W takim razie system się zaciął czy nie mamy chętnych, by tę dyscyplinę uprawiać?

Jeśli chodzi o faworyzowanie, to rzeczywiście skoki mogły być przez pewien czas traktowane priorytetowo, ale myślę, że zasłużenie. Jakby nie patrzeć, skoczkowie przynoszą dla związku bardzo duże korzyści i reprezentują nasz kraj na bardzo wysokim poziomie, bo jest to czołówka światowa. Wiem, że chodzą słuchy, że wszystko dla skoczków, ale myślę, że jeżeli w innych dyscyplinach byłoby aż tylu dobrych zawodników, to nikt by tego nie odpuścił, tylko starałby się podciągnąć to jeszcze bardziej. Dlaczego brakuje zawodników? Nie mam pojęcia czy jest to kwestia tego, że wszystko zostało skomputeryzowane, dzieci wolą pograć na tablecie, czy siedzieć przed ekranem komputera, niż iść i się męczyć. Niestety jeden trening jest przyjemny, drugi będzie wymagał większego wysiłku i nie do końca będzie dał się lubić. Na pewno brakuje małych dzieci, chociaż widzę, że są kluby, które zwracają na to uwagę, robią nabory. Niemniej jednak nie są to takie liczby jak były wcześniej. Z mojego rocznika zostałam ja i Andrzej Stękała, a z 30-osobowej klasy było nas 10 osób ze skoków i kombinacji, czyli 1/3. Wszystko z czasem się wykrusza. Inna kwestia, że nie skacząc na najwyższym poziomie, trudno jest się utrzymać z samego sportu. Pojawia się problem finansowy, nie wszystkim rodzice są w stanie pomóc, więc każdy budzi się z ręku w nocniku, gdy nie osiąga spektakularnych wyników, a żyć z czegoś trzeba. 

Przechodząc do Ciebie i Twojego skakania, zastanawiam się, dlaczego postawiłaś na skoki w swoim życiu i co ostateczne zdecydowało o tym, że gdy przyszło Ci podjąć życiowy wybór, pozostałaś przy sporcie?

Moja przygoda ze skokami zaczęła się od młodszego brata. Trochę nietypowo, że nie od starszego, ale to właśnie mój młodszy brat zaczął skakać jako pierwszy. Gdy zmieniałam szkołę podstawową, rodzice przenieśli nas do szkoły na wsi. Trener klubowy i wuefista zarazem zachęcał nas do uprawiania jakiegokolwiek sportu. Startowaliśmy w biegach narciarskich, kombinacji norweskiej, biathlonie, więc nie od razu to były skoki. Szczerze mówiąc, nigdy do głowy by mi nie przyszło, że będę skakać na nartach. Zjeżdżać lubiłam, gdy rodzice nas zabierali w weekendy na stok, ale nie sądziłam, że skończę na skoczni. Ale tak się stało i nie żałuję, chociaż na pewno z tą wiedzą, którą mam teraz, zrobiłabym niektóre rzeczy trochę inaczej.

Decydując się na szkołę sportową, wiedziałam, że chcę to robić, więc na pewno wiedziałam, na co się piszę. Rano były treningi, potem szkoła do 18. W pierwszej klasie gimnazjum musiałam dojeżdżać, dopiero od drugiej klasy mieszkałam w internacie. To było bardzo męczące, wracałam około 20 do domu, szybko odrabiałam lekcje, kładłam się spać. Rano o 7 już musiałam wyjeżdżać, bo nie miałam dobrego połączenia na treningi, więc przyjeżdżałam godzinę wcześniej do Zakopanego i spacerkiem szłam pod skocznię. W trzeciej klasie gimnazjum stwierdziłam, że to jest ostatni rok w tej szkole i muszę zdecydować: albo przykładam się do treningu na 100% i robię to, osiągając jakiś efekt, albo idę w jakimś innym kierunku. Każdy sobie zdaje sprawę, że skoki kiedyś się kończą. Może przyjść kontuzja albo coś innego i nagle zostajesz na lodzie.

To, że zostałam przy skokach, to zasługa moich rodziców. Wyłącznie dlatego mogę sobie pozwolić na to, żeby skakać, i od samego początku tak było. Niesamowicie wspierali mnie i moich braci, bo cała nasza trójka skakała. Cokolwiek byśmy nie robili, oni zawsze byli za nami. Pamiętam, jak nieraz wstawali wcześniej, żeby zawieźć nas na treningi, jeśli np. trener nie dał rady albo jechali z nami na jakieś zawody, żebyśmy mogli sobie wystartować, chociaż nikt inny nie jechał. Muszę tutaj zaznaczyć, że to wszystko jest dzięki rodzicom i na pewno nie mogłabym sobie pozwolić na skupienie się tylko na skokach nawet teraz, kiedy pracuję. Rodzice powiedzieli otwarcie, że jeśli ktoś z nas zdecyduje się na trenowanie albo dalszą naukę, pójście na studia, które będą wymagały od nas poświęcenia, to oni są za nami i możemy liczyć na ich wsparcie.

Decydując się na skoki, nie miałaś obaw, że będziesz inaczej oceniana w środowisku męskim? Jednak kobiece skoki to wciąż nisza.

Jadąc na pierwszy trening, nie byłam pewna tego, co robię :) Po prostu chciałam spróbować. Nigdy nie czułam się w jakiś sposób wykluczona. Jeżeli chodzi o szkołę podstawową, to głównie byli to chłopcy, z którymi jeździłam na treningi. W gimnazjum trochę się przeraziłam, kiedy poszłam do szkoły sportowej. Byłam jedyną dziewczyną w grupie i w ogóle w całej szkole, która była zapisana na skoki i kombinacje, bo wtedy to była połączona grupa. Przyszłam do grupy, gdzie były takie naprawdę najgorsze zbóje, więc byłam w delikatnym szoku. Na początku mówiłam do trenera per pan, nie wiedziałam, co się dzieje, sami chłopcy wokół mnie i przedział wiekowy od pierwszej klasy gimnazjum do trzeciej klasy liceum, więc niektórzy byli już dorosłymi facetami. Jeżeli chodzi o dziewczyny, to wtedy skakała Asia Gawron (dwa lata starsza ode mnie), Asia Szwab – dwa lata młodsza. Z mojego rocznika były dwie dziewczyny, ale one bardzo szybko skończyły skakanie; ja tak naprawdę nie zdążyłam z nimi zacząć rywalizować. Tych dziewczyn praktycznie nie było. To była nisza i nawet chłopaki nie bardzo wiedzieli, jak do nas podejść. Było dużo znajomych, dlatego ja i reszta dziewczyn, które skakały wtedy były między swoimi koleżankami, więc oni się znali, było im łatwiej. Ja byłam między swoimi kolegami, sąsiadami, bratem, więc było to dosyć zamknięte grono. Natomiast gdy poszłam do gimnazjum, to na początku było: „Magda B., Magda na bok, zasada, że przy niej nie mówimy, bo to jest dziewczyna, ona na pewno powie trenerowi, jak coś przeskrobiemy”. Byłam wystawiana na próby, testy czy ja faktycznie mogę należeć do ich drużyny czy nie. Wyglądało to tak, że robili coś specjalnie, żeby sprawdzić, czy się wyłamię i coś powiem. Nawet miałam chrzty na obozach. Wiadomo, że do dziś tak jest, że grupa, przyjmując nowego zawodnika, musi go ochrzcić. Później jednak przyzwyczaili się do mnie, ja też wiedziałam, że zawsze za mną stoją, chociaż wyglądało to tak, że jak był trening, to nie było podziału na płeć, tak samo stałam w kolejce jak oni, tak samo się ze mną kłócili, wszystko wyglądało podobnie, ale jak już przyjeżdżała jakaś inna nacja do Zakopanego na treningi i ktoś wepchał mi się na wyciąg, to cała moja banda stała za mną i mnie obronili. Między sobą byliśmy równi, ale w momentach, w których potrzebowałam wsparcia, wiedziałam, że wszyscy za mną staną.

 

Odczuwałaś na początku, że masz do czynienia z dużą konkurencją?

 

Od samego początku, kiedy zdecydowałam się na to, że zaczynam jeździć na treningi w skokach, byłam pchana do przodu. Musiałam nadrobić w jak najkrótszym czasie to, co dziewczyny zrobiły w dłuższym okresie. Trenerzy zawsze chcieli, żebym robiła to co one, żebym je goniła. Wówczas musiałam startować z Asią Szwab dwa lata młodszą ode mnie. W Polsce było nas kilka, to można policzyć na palcach jednej ręki. Nie było problemem wystartować w zawodach, wystarczyło zjechać i szło się na podium w Lotos Cup. Konkurencji nie było, ale trzeba było coś sobą zaprezentować. Z biegiem czasu uważam, że to, co ja robiłam i dzięki czemu pojechałam na zawody, to było nic i teraz byłoby mi wstyd, gdyby ktoś mnie na nie zabrał. Może inaczej bym do tego podeszła, ale wtedy wiedziałam, że muszę robić małe kroki, żeby zrobić jeden większy i nie da się pewnych rzeczy przeskoczyć i osiągnąć najwyższy poziom. Dopiero z czasem odczułam to, że brakowało mi otrzaskania na małych skoczniach, na co inne dziewczyny miały czas. Ja cały czas musiałam kogoś gonić, nigdy nie miałam czasu, żeby spokojnie pracować, usiąść, pomyśleć, odpocząć. Wtedy jednak nie miałam tej świadomości, chciałam, widziałam, że one idą, to ja też chciałam. Nieraz zaciskałam zęby, bałam się, ale cały czas goniłam i nie odpuszczałam. W sumie do teraz tak to wygląda. Nikt nie będzie na ciebie czekał, że może chcesz dogonić nas w swoim tempie na takim i takim poziomie. Każdy chce być lepszy i nie czeka, aż się zastanowisz, albo czy tego naprawdę chcesz. Trzeba gonić i tak to wygląda do teraz.

 

W 2013 r. wzięłaś udział w konkursie mieszanym u boku Kamila Stocha i Macieja Kota. Zastanawiam się, jak ogromne musiało to być dla Ciebie przeżycie, czy czułaś poddenerwowanie, presję z ich strony, żeby się nie pomylić?

 

Oczywiście, bardzo się bałam. W tym momencie, gdyby była taka sytuacja, bałabym się jeszcze bardziej. Wtedy cieszyłam się tymi skokami, chociaż one były nijakie. Miałam wsparcie od początku. Nie mogę powiedzieć, że ze strony chłopaków usłyszałam jakieś pretensje o zły skok czy że przyniosłam wstyd itd. Pamiętam moment, gdy przyszli do szatni i powiedzieli, że nie ma się czym przejmować. My byłyśmy rzucone trochę na głęboką wodę, bo nie dość, że to była inauguracja Pucharu Świata, to jeszcze nasze pierwsze skoki na tej skoczni w Lillehammer, wszystko nowe. Nagle z zawodów niższej rangi przeskakujesz na najwyższy poziom i skaczesz obok Kamila Stocha. Z tym samym numerem, jako trzecia w kolejności, bo najpierw skakała Asia Szwab, potem Maciek, ja i Kamil. To były wielkie emocje i strach pomieszany z ekscytacją. Pamiętam to jak przez mgłę, bo ten stres bardzo mnie przytłoczył. Nie do końca byłam wtedy świadoma, co się dzieje. W pewnym sensie zapisaliśmy się w historii i nikt nam już tego nie odbierze. Wiadomo, że każdy chciałby, żeby to wyglądało dużo lepiej, ale na tamten moment nic więcej nie mogłyśmy zrobić. Chłopaki niczego od nas nie oczekiwały. Oni wiedzieli, że skaczą swoje, my skaczemy to, co na tamtą chwilę potrafiłyśmy i nikt niczego nie wymagał.

 

W momencie, w którym Twoja kariera nabierała rozpędu, przydarzył się wypadek. Jaką lekcję wyciągnęłaś z tej trudnej dla sportowca chwili?

 

Ogólnie wypadki mają na mnie duży wpływ. Pierwszy wypadek miał miejsce na treningu przed Mistrzostwami Świata Juniorów w Predazzo. Byłam w szoku, ale byłam tak nabuzowana, że nie przejmowałam się tym, co się wtedy stało. Upadki, których doznajesz jako dziecko czy junior, na pewno nie wpływają na ciebie tak jak na dorosłego człowieka. Wtedy dopiero zaczynasz sobie uświadamiać, co się mogło stać i jaki to mogło mieć na ciebie wpływ. Ja w momencie wypadku byłam tak rozemocjonowana, że nie myślałam o tym. Wzięli mnie karetką do szpitala, tam nie miałam jak się z kimkolwiek skontaktować, żeby ktoś mnie odebrał, bo nikt ze mną wtedy nie pojechał. Leżałam półnago na korytarzu, nikt tam nie mówił po angielsku, dopiero tłumacz, którego dostałam, pożyczył mi swój telefon. Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie mieszkałam i w jakim hotelu. Znaleźli tę nazwę, zadzwonili na recepcję i akurat tak się złożyło, że chłopaki z kadry przyjechali do tego hotelu. Ktoś z polskiej nacji przekazał informację trenerowi, trener po mnie przyjechał. Pamiętam, że miałam wtedy zaklejone oko, bo miałam wylew całego oka, ledwo widziałam, leżałam w kołnierzu, z zadrapaniami. Trener odebrał mnie ze szpitala i gdy podjechaliśmy pod hotel, szli wszyscy reprezentanci poszczególnych krajów, bo była to ceremonia otwarcia mistrzostw. Pomachałam wtedy do znajomych przez okno z samochodu i pojechałam do hotelu. Wydawało mi się, że wszystko jest okej, jednak byłam na takiej adrenalinie, że nie byłam świadoma tego, czy coś jest nie tak. Pamiętam, jak śmiałam się strasznie z czegoś i nie pamiętam z czego, a za chwilę siedziałam cała zapłakana. Była wtedy ze mną Asia Szwab, która też to przeżywała, bo jednak oddziaływało to na wszystkich dookoła mnie. Jak szłyśmy spać, to prosiłam Asię, żeby złapała mnie za rękę i jak mi będzie słabo, to ja ją wtedy ścisnę i będzie wiedziała, że coś się dzieje. Nie mogłam długo zasnąć, rano się obudziłam i poszłam z trenerem na spacer. Chłopaki robiły trening, ja dochodziłam do siebie i zastanawiałam się, czy powiedzieć trenerowi, że nie dam rady wystartować, bo na drugi dzień był konkurs. Wyszłam za drzwi, zjechałam po ścianie, pomagał mi fizjoterapeuta, powiedziałam, że nie jestem w stanie wystartować. Położyłam się, wszyscy do mnie podeszli, uspokajali, że to moja decyzja itd. Jakieś dwie godziny przed startem poszłam do trenera i powiedziałam, że jednak startuję. Teraz o tym myśląc, pukam sobie w głowę, co mną kierowało wtedy, że podjęłam taką decyzję. Pamiętam, że przyjechałam pod skocznię, ściągnęłam kołnierz, żeby nikt mi nie robił problemu, że w takim stanie decydujemy się na udział w konkursie. Poszłam i skoczyłam. Ten wypadek może aż tak na mnie nie wpłynął, parę dni później pojechaliśmy do Hinzenbach i tam zrobiłam pierwsze punkty PŚ. Szczerze mówiąc, cała droga z Predazzo do Hinzenbach to była chyba moja najgorsza podróż w życiu. Mnie tak wszystko bolało, że nie byłam w stanie tam usiedzieć. Co chwilę prosiłam, żeby przesunąć fotel, poprawić coś itd. Ten wypadek psychicznie mnie nie zdołował, ale każdy następny, o których mało kto słyszał, już tak.

 

Dopiero ten ostatni wypadek dwa lata temu został rozgłośniony, może też przez to, że moje zasięgi w mediach społecznościowych się zwiększyły i stałam się bardziej popularna. To, co się wtedy wydarzyło, bardzo mnie podłamało. Od początku swojego życia tak naprawdę nigdy nie myślałam, że wstanie z łóżka będzie dla mnie wyczynem, że będę musiała prosić kogoś o pomoc. W międzyczasie przeszłam też zabieg na kolano, też mi się wydawało, że wezmę kule, wstanę i pójdę. Tak nie było, ale ten wypadek bardzo mi uświadomił jak wszystko w przeciągu dosłownie sekundy może się zmienić. Będąc aktywnym fizycznie, nie zdajesz sobie sprawy, jak duże masz szczęście, że możesz robić wszystko sam. Gdybym nie trenowała, złamała nogę czy coś, to miałabym poczucie, że i tak nie robiłam nic pod względem fizyczności, a tutaj wstajesz codziennie rano na trening, później robisz coś, idziesz gdzieś na spacer, a ja leżąc w łóżku dzwoniłam do taty będącego w pokoju obok, żeby mnie podniósł. To mnie bardzo sprowadziło na ziemię. Ten wypadek bardzo wpłynął na moją psychikę, jeśli chodzi o skocznię. Nie jestem w stanie pewnych kwestii już przejść, wydaje mi się, że moja świadomość tego, co mogło się stać, jest ogromna i niektórych rzeczy wolałabym chyba nawet nie wiedzieć. Dopiero oglądając reportaż w Dzień Dobry TVN dowiedziałam się, że narta, która się wypięła i zjeżdżała po zeskoku, przejechała centymetr lub dwa obok mojej głowy. Kiedy to usłyszałam ponad rok od wypadku, byłam w szoku, bo nigdy nikt mi nie chciał nic powiedzieć, w ogóle jakby tego nie było. Miałam wypadek. nie było mnie przez jakiś czas, i gdy wróciłam, to już trenowałam. Nikt nigdy nie poruszał tego tematu. Kiedy usłyszałam to w materiale z ust trenera Jakuba Kota, to cały dzień chodziłam tak, jakby się to stało wczoraj. Nie potrafiłam sobie tego uzmysłowić, że mi się naprawdę mogło coś stać. Taką samą informacje otrzymałam od lekarza w szpitalu. Z taką świadomością idziesz i siadasz na belce. Wiesz, że za każdym razem może się to powtórzyć, dlatego tutaj dużą rolę odgrywa psychika. Nie boję się skakać, ale boję się zrobić krok, który mógłby bardzo wpłynąć na moje skoki. W tym momencie jestem w treningu, normalnie realizuję plan treningowy, ale to nie jest tak jakbym chciała, żeby to wyglądało. Mam blokadę w głowie, trudno jest mi powiedzieć, że boję się. Nie boję się, ale przychodzi wiatr i wiem, że coś włącza się w mojej głowie takiego, że coś może się wydarzyć, że może ja nie jestem na tyle stabilna w powietrzu, żeby udźwignąć te warunki. To jest kwestia strachu przed jednym elementem. Chodzi dosłownie o odbicie, żeby nakierować swoje ciało bardziej do przodu. To jest takie uczucie, jakbyś skakała na główkę. Nigdy nie wiesz, czy się uda, czy się nie uda. To jest coś, czego brakuje mi w tych skokach. Czy to jest kwestia obskakania czy już nigdy tego nie zrobię, nie mam pojęcia. To jest taki element, który może zadziałać albo i nie. Jest mi z tym ciężko.

 

A czy skorzystałaś z pomocy psychologa zaraz po wypadku? Przepracowałaś sobie tę sytuację z kimś czy jednak sama ze sobą?

 

Wcześniejsze upadki i cała sytuacja, jaka miała miejsce w skokach kobiet, bo nie zawsze była to wyłącznie kwestia sportowa, sprowadziły mnie psychicznie na dno. Do dziś słyszymy o konfliktach, problemach z komunikacją w grupie. Jak to mówią, tak to jest z babami. Tutaj nie do końca zawsze jest to wina bab.

 

W pewnym momencie nie miałam żadnego życia poza skokami, bo wracałam do domu z treningu, odpoczywałam, rodzice mówili mi, żebym się spotkała ze znajomymi, rozerwała. Był moment, że bardzo cieszyłam się ze współpracy z panią psycholog, ale niestety nasze drogi się rozeszły, ona zaszła w ciążę, więc zostały nam rozmowy online, a jednak to nie to samo co rozmowa na żywo. Stwierdziłam później, że ona mnie tak przygotowała, że już jestem w stanie sama wszystko zrobić, ale okazało się, że jednak tak to nie działa. Wtedy zaczęłam współpracę z inną panią psycholog, która też bardzo mi pomogła i znowu uwierzyłam, że potrafię zadbać o siebie, bo siebie znam. Przed ostatnim wypadkiem udałam się do specjalisty, do psychiatry. Było mi ciężko, musiałam odbyć kilka tych wizyt. Pewnych kwestii nie udało się przeskoczyć bez lekarstw, więc byłam w mega dołku. Największym wsparciem okazali się znowu moi rodzice. Bez nich by mnie nie było. Za każdym razem, gdy pojawiał się problem, oni byli obok mnie. Czy to była kłótnia z dziewczynami na treningu, czy to były złe skoki, to oni wiedzieli o wszystkim. Jak wracałam do domu, to musiałam się komuś wyżalić i trudno jest się wyżalić koleżance, która nie ma pojęcia o tym, jak wygląda sport, trening itd. Niektórych rzeczy nie da się zrozumieć, nie siedząc w tym. Musiałam z kimś rozmawiać i zawsze byli to rodzice. Po ostatnim wypadku stwierdziłam, że jestem świadoma tego, co się stało. Były takie momenty, że na samym początku nie miałam gdzie odreagować, gdy nie mogłam wrócić na skocznię. Nie mogłam też pracować górną partią ciała, ścisnąć coś ręką, czy cokolwiek. Miałam temblak, bolał mnie odcinek szyjny, nie wysypiałam się przez kilka tygodni, bo mogłam spać tylko w pozycji siedzącej, opierając o coś głowę. Psychicznie mnie to bardzo zmęczyło, ale jestem świadoma tego, co się stało. Na pewno współpraca z psychologiem dużo by pomogła, ale nie wiem, czy chcę na nowo wracać do tego wszystkiego. Nawiązując z kimś na nowo współpracę, musisz wrócić do każdego elementu od początku. Nikt nie będzie chciał słuchać o ostatnim tygodniu, każdy chce posłuchać o tym, co działo się rok temu, dwa lata temu, a ja już nie chcę do tego wracać. Nie chciałabym na nowo przywoływać złych wspomnień ze skoków. W tym momencie nie mam problemu z trenerami. Nie interesują mnie problemy między dziewczynami w kadrze. Po prostu idę na trening, śmieję się razem z tymi dziewczynkami, które są w grupie u Kuby Kota. Są młodzi zawodnicy, więc tam jest jeszcze zabawa. Kuba jest bardzo ambitnym trenerem i tej zabawy jest chyba mniej niż ja miałam w ich wieku, więc treningi są na wysokim poziomie, ale jest tam uśmiech i dziecięca radość. To mi się bardzo podoba i na pewno nie chciałabym na nowo wchodzić w problemy, które występowały, kiedy skakałam jako zawodniczka.

 

Jak ważne są dla Ciebie w tym momencie treningi? Dla wielu sportowców, borykających się z depresją, okazywały się one często najlepszą metodą wracania do siebie. 

 

Myślę, że skoki będą ze mną już do końca życia. Zastanawiałam się, czy to ma jakikolwiek sens, czy to, że zabieram czyjś czas jest okej, bo nie wiem, jak to wszystko się potoczy. Wcześniej uciekałam do pracy. Poszłam do pobliskiej knajpki pracować, ale w pewnym momencie tak się zaangażowałam, że zapominałam o życiu wokół skoków. To miała być moja odskocznia, miałam tam chodzić wtedy, gdy potrzebowałam kontaktu z ludźmi. Na początku tak to wyglądało, cieszyłam się, bo tam nikt mnie nie pytał: „jak było na treningu, jak ci się skakało, poprawiłaś coś?”. Nikogo to nie interesowało. Gdy przyjeżdżałam z zawodów, to oni się cieszyli, chcieli zobaczyć medal. Pod tym kątem miałam duże wsparcie, ale jak im powiedziałam, że źle skakałam i nie chcę o tym gadać, to nikt tego tematu nie ruszał. Na pewno na początku, gdy wróciłam do treningów, była to dla mnie możliwość wyżycia się. Potrzebowałam fizycznego zmęczenia, żebym nie miała ochoty myśleć, tylko zasnąć. Bardzo szybko sprowadziło mnie na ziemię to, jak szybko można zejść z pewnego poziomu. O ile łatwo jest zejść, o tyle bardzo ciężko jest wrócić. Po pierwszym treningu dodałam nawet post na Instagrama, że wróciłam i jest mi ciężej niż kiedykolwiek wcześniej. To były sprinty, skipy, parę odbić a ja się czułam jakbym biegła maraton. Nie zrezygnowałam całkiem z aktywności fizycznej, bo będąc poblokowana w temblaku i kołnierzu, jeździłam do znajomego na pobliską siłownię. On ustawiał mi rowerek z oparciem, na którym pedałowałam. Mówili mi: „Jeszcze nie, jeszcze poczekaj”. Próbowałam podtrzymać formę, ale bardzo szybko to ode mnie uciekło. Te treningi były dla mnie takim punktem zaczepienia, dawały mi siłę, sprawiały, że bardzo szybko chciałam do tego wrócić. Zresztą ja już w trakcie upadku, gdy widziałam, że narta mi się odpięła, miałam takie uczucie slow-motion. Myślałam sobie: „O nie, a ja już sobie powiedziałam, że jak jeszcze raz mnie wywróci, to nie wracam”. A chwilę później: „Nie no, muszę, bo nowe skocznie otwierają w lecie w Zakopanem”. Sama ze sobą dyskutowałam w powietrzu i wiedziałam, że wrócę na skocznię, ale myślałam, że to będzie dla mnie łatwiejsze. Teraz te treningi są dla mnie ważne, ponieważ nieraz narzekam, że muszę jechać na trening, ale myślę, że każdy tak czasem ma. Wszystko podporządkowuję treningom.

 

Jestem instruktorką narciarstwa i to nie jest tak, że instruktorstwo przeszło ponad skoki, bo rano mam trening, kończę go o 11, jadę na stok i wtedy jeżdżę do 20, ale rano mam znowu trening. Wszystko nadal kręci się wokół skoków. Nawet to, że jestem w studio w TVN czy w Eurosporcie, nadal wszystko jest dodatkowe. Ktoś może powiedzieć: „O Boże, ona dalej skacze, po co jej to”. Ale nikt mi na to nie daje, nikt nie może zabronić mi skakać, bo nie dostaję nic od nikogo, oprócz czasu moich trenerów i wsparcia moich rodziców. To jest moja sprawa, tak samo, jak nie zabraniam komuś biegać, tak samo chciałabym, żeby ludzie nie zabierali mi tego, co ja robię. Będąc w kadrze, musiałam cały czas komuś coś udowadniać. Teraz nie muszę niczego udowadniać, robię to dla siebie i jestem tego świadoma, że ktoś może powiedzieć, po co to robię. Ja to robię dla siebie, bo chcę po prostu. Wydaje mi się, że to jest w tym wszystkim najważniejsze. Jak ja powiem dość i nie będę chciała tego robić, to też nikt nie może mi zabronić, bo w tym momencie nic nie muszę.

 

 

Spotykasz się z negatywnymi komentarzami w mediach społecznościowych?

 

Tak. Nie jestem w stanie zadowolić wszystkich. Chociaż szczerze przyznam, że spodziewałam się większej fali hejtu. Jeżeli chodzi o występy w telewizji, sporo osób mnie wspiera, gratuluje. Patrzę na to z trochę innej strony niż prowadzący czy Kuba Kot, który jest trenerem, bo nadal siedzę w skokach jako zawodniczka. Każdy wyraża swoją opinię, ale tak jak powiedziałam, zdarzały się fale hejtu i teksty typu: „Co ona osiągnęła, żeby oceniać Kamila czy któregoś z chłopaków?”. Weźmy pod uwagę to, że ja ich nie oceniam. Po prostu wyrażam swoją opinię na dany temat i każdy ma do niej prawo. Tak samo jak wszyscy hejterzy, którzy mają problem do mnie. Oni po prostu siadają w domu przed komputerem i piszą sobie komentarz, że Pałasz jest taka i taka. Ja wyrażam opinię publicznie i nikogo nie obrażam. Nawet jeżeli te skoki nie idą tak, jakbyśmy chcieli, to ja wiem, że nigdy nie powiem nic złego na chłopaków. Opinia, że oczekiwaliśmy więcej, albo że spodziewaliśmy się, że chłopaki będą lepiej skakać to nie jest żadna krytyka w ich stronę. Po prostu stwierdzenie faktu. Uwielbiam tych „januszy internetu”, którzy mają problem z tym, że nic nie osiągnęłam, albo kim ja jestem, żeby się wypowiadać. Jednak chyba musiałam coś zrobić w życiu, że to ja tam siedzę a nie oni. Serdecznie ich pozdrawiam, a zwłaszcza pana, który się czepia o to, jaki kolor ubrań noszę i zawsze ma najwięcej do powiedzenia, więc odpowiadam: Szukam stylisty! :)

 

Myślę, że to, o czym mówisz, może wynikać z tego, że ludzie nie znają Twojej historii i zamiast dowiedzieć się o Tobie czegoś więcej, dają sobie przyzwolenie na krytykę i ocenianie.

 

Tak, ja nawet nie oczekuję tego, żeby ludzie mnie znali, ale jeśli ktoś chociaż trochę interesuje się skokami, to naprawdę nie musiałam zostawać mistrzynią świata, żeby kibic kojarzył mnie z występu w drużynie mieszanej obok Kamila Stocha. Jeżeli ktoś jest pasjonatem skoków, to gdzieś tam sobie skojarzy nawet po nazwisku albo wygoogluje. Teraz dostęp do informacji jest tak szeroki, że można znaleźć nawet rozmiar buta. To nie jest problem, żeby dowiedzieć się, kto siedzi w studiu. Jeśli ktoś ma z tym problem, to ja już nie mam na to wpływu. Broń Boże, nie blokuję nikogo w komentarzach, ktoś jest pozytywnie nastawiony i chwali moją pracę, ktoś wręcz przeciwnie, tak samo jak ja mogę kogoś oceniać, ale wydaje mi się, że nie warto podchodzić do pewnych kwestii negatywnie. Czasem warto posłuchać, przeczytać, dowiedzieć się i później się wypowiadać.

 

A jak to było z tą telewizją? Od razu wiedziałaś, że chcesz iść do studia i być ekspertką, czy ktoś Cię przekonał?

 

Dostałam telefon od Pawła Kuwika z Eurosportu, czy chciałabym przyjechać. To było w zeszłym roku w październiku albo listopadzie i ja wtedy odmówiłam. Twierdziłam, że się do tego nie nadaję, a wtedy też wyjeżdżałam z moją siostrą do koleżanki do Hiszpanii. Tak się złożyło, że miałam wyjazd i nie mogłam się pojawić. Do pierwszego studia w sezonie zaprosili wtedy Kamilę Karpiel. Gdy wróciłam, znowu dostałam telefon i Paweł powiedział, że to tylko tak jednorazowo. Zgodziłam się, pojechałam, no i jestem do dziś :) Kiedy kończyłam zeszły sezon w Planicy, wydawcy i producenci byli zadowoleni z mojej pracy i z tego, jak moja osoba wpłynęła na studio, więc dostałam wtedy nieoficjalną informację, że będą chcieli kontynuować współpracę. Przez całe lato hasałam sobie z robótek do robótek i czekałam na początek sezonu zimowego, bo wiedziałam, że gdzieś tam będą chcieli się do mnie odezwać. Odezwali się, dogadaliśmy warunki, teraz mamy parę wyjazdów, bo parę transmisji będzie nadawanych spod skoczni, więc większe urozmaicenie sezonu. Cieszę się z tej współpracy, bo to też jest dla mnie nie tyle reklama, co przedstawienie mojej osoby i na pewno wpłynie to pozytywnie na moją przyszłość, bo czy chciałabym zostać trenerką, czy współpracować w jakimś klubie, czy zacząć coś swojego, to może zaprocentować. 

 

Przechodząc do tematu budowania własnego wizerunku, odnotowałaś znaczący wzrost liczby obserwujących po występach w studiu? Zmieniło to Twoje podejście do dbania o swój content?

 

Na pewno obserwujących przybyło i z występu na występ kilku nowych się pojawia. Wiadomo, że są też tacy, którzy uciekają, bo nie każdy chce słuchać tylko o skokach albo przewijać moje relacje, gdzie siedzimy w studiu, ale aktywność medialna na pewno wpłynęła na rozpoznawalność. Jeśli chodzi o posty i treści, które dodaję, nadal robię to samo, co robiłam. Kiedyś nawet dostałam kilka wiadomości z prośbą, by dodawać więcej zdjęć, relacji. Ludzie są chyba ciekawi tego, jak to wygląda od tej drugiej strony, zwłaszcza że u mnie można zobaczyć to i od strony zawodnika, gdzie dodaję filmiki z treningów, zapisuję je w relacjach. Można też zobaczyć mnie od tej strony telewizyjnej: jak siedzimy w studiu czy jak to wygląda na backstage'u. Dzięki temu nawiązuje współprace. Ostatnio nawet dodałam taki post, że nawiązałam współpracę związaną ze strojami. Jest to dla mnie duży plus, bo jakby nie patrzeć, kto mnie zna, ten wie, że w szpilkach i sukience nie występuję na co dzień. Raczej wolę sweterek, bluzę i adidasy. Moja szafa jest dosyć spora, ale nie ma aż tylu eleganckich ubrań, więc super dla mnie, że ktoś zdecydował się zaoferować mi współpracę.

 

Miałam też w międzyczasie mniejsze projekty realizowane z firmą kosmetyczną czy z jakimiś innymi firmami. Nie zwracam uwagi na czas dodawania postów, raczej robię to popołudniu, gdy już każdy sobie siedzi na spokojnie, ale tylko ze względu na to, że dla mnie jest to wygodniejsze. Rozmawiam kiedyś ze znajomymi, którzy zajmują się stricte takimi rzeczami jak marketing i reklama. Oni mówią mi, że jeżeli masz coś ciekawego, to niezależnie czy dodasz to w poniedziałek czy w piątek, czy o 8 rano czy o 20 to nie ma znaczenia. Jeśli ludzie cię obserwują i są ciekawi tego, co robisz, to oni i tak zerkną. Ważna jest tylko ciągłość w tym wszystkim. U mnie jest z tym średnio, bo nieraz nie dodaję czegoś przez dłuższy czas, tylko jakieś pojedyncze relacje. Wiem, że to jest ważne, ale nie skupiam aż takiej uwagi na mediach społecznościowych, bo tak naprawdę udzielam się tylko na Instagramie, Facebooka mam prywatnego, Twiitera używam głównie jak jestem w studiu. Raczej media nie są moim konikiem. 

 

 

Wspomniałaś o współpracach, dlatego zapytam, czy pojawia się ich dużo czy w jakiś sposób je selekcjonujesz?

 

Nie wszystkie firmy oczekują, żebym reklamowała ich produkt albo oznaczała w mediach społecznościowych. Od niektórych firm po prostu coś dostaję i jest to dla mnie w formie prezentu. Jest taka firma Noszecochce, z którą nie miałam nigdy żadnego kontraktu, a od kiedy pamiętam, od naszego pierwszego wspólnego kontaktu, czyli gdzieś w 2014 r. zawsze dostaję od nich prezenty. Jesteśmy taką małą rodzinką. Przychodzą święta, ja dostaję kubki, swetry, czapki. Dużo rzeczy dla mnie zrobili, mam od nich ogromne wsparcie. Dostawałam maseczki z literką M, jak przyszedł covid, byłam cała w M-kach i się ze mnie śmiali, czy mam coś bez tej litery:) Są też takie współprace, gdzie ktoś prosi stricte o zdjęcie albo relację, że np. grałam w jakąś grę. Nikogo nie odrzucam, nie mam tylu tych propozycji, żebym mogła żonglować pomiędzy nimi i wybierać. Jest jakieś zainteresowanie, ale nie jest to nic konkretnego.

 

Może wkrótce pojawi się ich więcej, będzie zalew współprac i będziesz musiała wybierać :)

 

Byłoby fajnie, bo zawsze jest to dla mnie korzyść. Chociaż wydaje mi się, że to taka obustronna korzyść, bo jakieś zasięgi są i nieraz patrzę, że obserwujących nie mam aż tylu, ale posty faktycznie mają zasięgi dużo większe niż samo konto. Chciałabym, żeby ktoś się zainteresował, ale myślę, że to musiałoby wyjść ode mnie. Musiałabym do kogoś napisać, że może ktoś by chciał, bo tak jak mówi moja siostra, nikt nie będzie za mną gonił, czy ja chcę. Warto też czasami wyjść z inicjatywą i muszę jej przyznać rację.

 

Otrzymujesz wiadomości od fanów w mediach społecznościowych? Odczuwasz wzmożoną interakcję przy okazji pojawiania się w studiu telewizyjnym?

 

Bezpośrednio po transmisji moi rodzice zawsze mi mówią, jak wyglądałam. Tak nie mogę mieć włosów, takiego makijażu nie mogę mieć. Mój dziadek też jest pierwszy do komentowania. Właśnie dzisiaj, gdy rozmawiałam z nim przez telefon, to powiedział: „Super te włoski”. To są pierwsze osoby, które mają coś do powiedzenia i w sumie najważniejsze, bo wszystkim nie dogodzę. Faktycznie dużo osób pisze, dużo znajomych, którzy gratulują mi, a wcześniej nie wiedzieli, że tam będę. Nieraz mi mówią: „Siedzę sobie, oglądam TV, nagle patrzę – Ty!” Ja mówię: „No popatrz, cały zeszły rok tam siedziałam”. Jeszcze nie wszyscy wiedzą, ale mnóstwo jest takich osób, których nie znam, a które coś do mnie napiszą. Zawsze jest komentarz odnośnie do stroju. Teraz na pewno będę dodawać więcej zdjęć i relacji ze względu na współpracę. Niejednokrotnie dziewczyny pisały, skąd marynarka, spodnie itd. Odpukać nie spotkałam się z krytyką dotyczącą mojego wyglądu. Jedyne, co się kiedyś wydarzyło, to sytuacja, w której jeden pan czepiał się, że cały czas jestem ubrana na czarno. No ale lubię czarny, to co mu poradzę. Czuję się komfortowo w tym kolorze, a to chyba najważniejsze. Nikt inny nie miał z tym problemu, więc to mi tak akurat zapadło w pamięć. Może gdyby to napisała kobieta, to pomyślałabym: „Faktycznie”, ale przyjmuję też od faceta pewne uwagi. Ostatnio wystąpiłam już w różu, więc mam nadzieję, że pana zadowoliłam :)

 

A czy pojawiają się komentarze dotyczące Twojego poziomu merytoryki, operowania językiem, czy są to uwagi tylko do wyglądu?

 

Pamiętam, że raz panowie czepili się mnie, bo przeklinam na wizji, a powiedziałam „kurde”. Wtedy to wzbudziło falę komentarzy, żebym się zastanowiła, co mówię, bo co drugie słowo to „kurde”. Aż sobie cofnęłam to nagranie i nie sądziłam, że moja wypowiedź wzbudzi takie emocje. Jak są pozytywne komentarze, to tak nieskromnie mówiąc, też dotyczą wyglądu. Mężczyźni trochę mi schlebiają, aż czasem sobie myślę: „Oj”. Nieraz wejdę w profil, zobaczę żonę, dziecko. To są właśnie najlepsi eksperci w kwestii wyglądu. Zawsze się zastanawiam, czy byliby skłonni do takich opinii pod adresem swoich drugich połówek. Niektóre komentarze są naprawdę zbędne i nie na miejscu, bo są po prostu chamskie. Może nie tyle, że robi mi się przykro. Są to komentarze źle sformułowane, jeżeli chodzi o mój język, wiedzę itd. Zdaje sobie sprawę, że to nie jest najwyższy poziom, ale ja po prostu mówię tak, jak rozmawiam na co dzień. Czasem faktycznie brakuje mi słów, zwłaszcza że w studiu siedzą osoby kompetentne, bo i Sebastian, i Damian znają się na rzeczy. Ich dykcja oraz sposób wymowy są na wysokim poziomie, ale myślę, że ludzie mnie rozumieją i nie mają problemu ze zrozumieniem wypowiedzi, które formułuje. Stąd nie spotkałam się z jakąś wielką krytyką. Pojedyncze komentarze się zdarzają, ale nie jest to coś, czym bym się martwiła. Chociaż bardziej przejmuję się jednym złym komentarzem niż dziesięcioma pozytywnymi. 

 

 

Jakie masz plany na przyszłość? Abstrahując już od samych skoków, może rola ekspertki telewizyjnej jest Ci pisana, skoro się w niej dobrze odnajdujesz.

 

Od zawsze moim marzeniem było zostać trenerką. Najpierw chciałam być nauczycielką wf-u, ale gdy zobaczyłam stawki nauczycieli, to zmieniłam zdanie :) Żartuję oczywiście, ale kwestia finansowa jest też na pewno ważna. Już kilka ładnych lat temu napomknęłam, że chciałabym mieć swoją grupę dziewczyn. Myślę, że jestem w stanie to zrealizować, aczkolwiek po tym, co zobaczyłam i jak wygląda współpraca z dziewczynami, które dojrzewają, jest to niesamowite wyzwanie. Może ja sama na sobie nie widziałam niektórych zachowań, patrząc na to z boku, jednak teraz już je dostrzegam. Wydaje mi się, że warto pomyśleć pod tym względem, bo jednak dziewczynce, która dorasta, łatwiej jest porozmawiać z kobietą o niektórych problemach, które mają duży wpływ na treningi. Jak najbardziej chciałabym o tym pomyśleć, nie wiem, czy będę chciała zakładać swoją grupę, bo jednak wiąże się to z dużym nakładem finansowym, którym nie dysponuję. Może podłączę się pod jakiś klub i tam będę wspierać dzieciaki.

 

Nie ukrywam, że uwielbiam pracować z dziećmi i nawet jak jestem na stoku, czekam tylko, żeby były jakieś dzieciaczki, najlepiej jak najmłodsze. Nieraz śmieją się ze mnie inni instruktorzy, czy ja zdaję sobie sprawę, że obok jest większy wyciąg, bo często spędzę cały tydzień na tzw. taśmie z dziećmi i nie schodzę z niej. Na pewno w przyszłości chciałabym w jakiś sposób zostać w sporcie. Czy jako instruktor, czy trener, na pewno sport będzie miał miejsce w moim życiu. Być może skończy się na tym, że będę pracować gdzie indziej, a to będzie moja dodatkowa praca. Nie wiem, gdzie będę za kilka lat, co będę robić. Trudno mi to określić. Jeżeli chodzi o studio i prace w telewizji, to jak najbardziej, jeśli tylko druga strona będzie zainteresowana. Tak jak wcześniej powiedziałam, jest to wizytówka mojej osoby i nie wpływa to w żaden sposób negatywnie na mój wizerunek, wręcz przeciwnie, czerpię z tego korzyści. Dlatego chciałabym kontynuować tę współpracę.

 

Jesteś twórcą publikującym jakościowe treści i szukasz sposobu na monetyzację swojego kanału? A może jesteś przedstawicielem marki i pragniesz znaleźć idealnie dopasowanych influencerów, którzy będą promować Twoje produkty lub usługi? Mamy dla Ciebie świetne narzędzie. NativeHash to inteligentna platforma, która pozwala na automatyzację i optymalizację kampanii influencer marketingowych z wykorzystaniem zaawansowanych systemów targetowania. Udostępnia również wyszukiwarkę influencerów, umożliwiającą nawiązanie owocnej współpracy.

Chcesz dowiedzieć się więcej?

NativeHash Team

Zespół redakcyjny Native Hash – doświadczeni specjaliści i pasjonaci influencer marketingu.

Newsletter

Dołącz do naszego newslettera. Bądź na bieżąco z newsami ze świata influencer marketingu oraz poznawaj wartościowe case studies. Otrzymuj powiadomienia o najnowszych kampaniach startujących na naszej platformie. Obiecujemy, zero spamu!