tiktok live tiktok partners
Piotr Lisek Tyczkarz Skok o tyczce Sportowiec Influencer Wywiad

Piotr Lisek o optymizmie, dystansie do świata i bezgranicznej wierze w sukces

Przeczytasz w 19 minut
02 luty 2024
02
lut

Niezwykle pozytywny, otwarty i ambitny tyczkarz, który wyjątkową osobowością i charyzmą przyciąga uwagę kibiców, opowiada o swoich początkach, autorytetach i czynnikach, które miały decydujący wpływ na rozwój jego kariery. Odważnie mówi o strachu, wyzwaniach i stresie, które są codziennością w życiu każdego sportowca, oraz o metodach radzenia sobie z nimi. Przeczytaj koniecznie!

Twoje początki z lekkoatletyką związane są z biegami przełajowymi oraz skokiem wzwyż. Dlaczego zatem ostatecznie wybór padł na tyczkę?

Zawsze byłem ruchliwym dzieckiem. Ta historia się nie zmienia i chyba u wszystkich sportowców jest taka sama. Biegałem na przełaje, ponieważ mój trener, przyjaciel rodziny, taki przyszywany wujek prowadził lekcje wychowania fizycznego. Chodziłem więc do niego na dodatkowe zajęcia i to on wprowadzał mnie w świat lekkoatletyki. Byłem dosyć szybki, zwinny i zawsze te biegi mi leżały, ale były dla mnie zbyt stresujące. To nie było to, brakowało mi adrenaliny. Później przyszedł skok wzwyż. Miałem w nim nawet jakieś osiągnięcia jako dziecko, byłem perspektywicznym chłopakiem, ale wujek trener powiedział, że jestem trochę za niski. Pomyślałem sobie: no trudno. Zawsze marzyła mi się konkurencja skoku o tyczce, a trener powiedział, że ma znajomego, który szkoli w tym kierunku, i wprowadził mnie w ten świat tyczki. Nikt nie myślał, że tak urosnę, więc gdyby miał zostać skok wzwyż, też byłoby okej. Co prawda, utrzymanie masy już nie, bo lubię dobrze zjeść, a konkurencja skoku wzwyż absolutnie nie jest dla mnie, jeśli chodzi o gabaryty tych zawodników. Idealnie wpasowałem się więc w konkurencję skoku o tyczce, a zawsze, kiedy oglądałem lekkoatletykę w telewizji, to ta tyczka była taka nieosiągalna. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę w stanie to trenować, ale z pomocą trenera i rodziny udało się. 

Jak wspominasz pierwsze kroki w tym sporcie? Patrząc wstecz, czy spodziewałeś się takich wyników, jakie osiągasz dzisiaj?

Nie, absolutnie się nie spodziewałem. Jako dzieciak mówiłem, że wystarczy mi, jak skoczę 5,80 m i będę usatysfakcjonowany, bo dalej już nie muszę. Skoczyłem na tę wysokość raz, drugi i chciałem więcej. Wspinałem się po centymetrze w górę, apetyt rósł w miarę jedzenia, a ja wciąż jestem bardzo głodny. 

Czy na początku napotykałeś na jakieś problemy związane, np. ze sprzętem czy klubem sportowym?

Z tyczkami zawsze jest problem, bo one są dobieranie indywidualnie dla zawodnika. Wiadomo, że na początku dzieciaki skaczą na podobnych tyczkach, ale z czasem robi się problem. Trudności logistyczno-sprzętowych na samym początku było sporo. Sukcesywnie dawaliśmy sobie jednak z nimi radę z pomocą PZLA, klubu czy rodziny, która pomogła w zakupie albo zdobyciu tyczki. Na początku drogi tyczkarza nie zdawałem sobie sprawy, że może to być mój sposób na życie, że mogę na tym zarabiać i utrzymywać rodzinę. Na początku to była tylko zabawa. Przychodziłem na trening uśmiechnięty i być może nieświadomie robiłem ten trening półprofesjonalny na początku, bo lubiłem to, zwłaszcza skakanie. Nadal to lubię, więc jestem szczęściarzem, że nie idę do pracy za karę. U młodych adeptów nie zawsze skakanie wywołuje radość. Często wiąże się ze stresem, bo jednak trzeba odwrócić się głową w dół i działanie ze sprzętem nie jest do końca bezpieczne. Moja żona, która była tyczkarką, miała taki etap, że bardziej wolała pobiegać czy poćwiczyć na siłowni, bo stresowała się tym, co musi zrobić. Wiedziała, jak dojść do tego, by skakać wyżej, ale stres był czymś, co ją przerastało. Ja tego na początku nie miałem. Przyszło to dopiero później wraz z większymi wysokościami i twardszymi tyczkami, które nie wybaczają błędów, więc stres się pojawił, ale dla mnie jest czymś napędzającym. 

Skok o tyczce to dosyć ekstremalny odłam lekkiej atletyki. Zarówno w zawody, jak i w treningi wkalkulowane jest spore ryzyko. Często towarzyszy Ci strach?

Ja jeszcze nie dorosłem :) Wciąż jestem dużym dzieciakiem i osoby, które mnie znają, o tym wiedzą. Chociaż z wiekiem mam świadomość ciała oraz tego, co się dzieje wokół. Trzeba to jednak przełamać w naszej konkurencji, bo jest ona jedną z nielicznych ekstremalnych w lekkoatletyce. Jest nas też ciężej ubezpieczyć, bo więcej się dzieje. Porównując tyczkę do motorsportu czy skoków narciarskich, wszyscy mierzymy się ze stresem i nie jestem tu wyjątkiem. Na tle innych lekkoatletów muszę robić bardziej zwariowane rzeczy. Trzeba być trochę krejzolem, a ja mogę się tak nazwać. 

Wobec stresu i strachu, z jakim się mierzycie, czy uważasz, że niezbędna jest współpraca z psychologiem sportowym? Czy Ty z takiej pomocy korzystasz?

Ja nie korzystam i jestem po tej drugiej stronie barykady. Absolutnie nie wnikam w to, co i kto powinien. Mówię tylko i wyłącznie za siebie. Wyszedłem z takiego założenia, już będąc dorosłą osobą, że jak sobie nie poradzę sam z problemami, które niosę na swoich barkach i psycholog mi w pewnym momencie pomoże, to te problemy będą się nawarstwiały. Staram się być w treningowym, psychologicznym reżimie, że też muszę sobie sam z niektórymi rzeczami radzić. Na razie idzie mi to nieźle, choć nie ukrywam, że jest coraz ciężej. Kto wie, być może zmienię zdanie i skorzystam z pomocy psychologa. Lubię rozmawiać z Janem Blecharzem, czy z koleżanką ze Szczecina, która studiuje psychologię, i wymieniam się swoimi poglądami. Jestem typowym laikiem, nie umiem operować profesjonalnym słownictwem, ale zawsze z chęcią dowiaduję się nowych rzeczy dzięki tym rozmowom. Może to nie jest terapia czy jakieś zaplanowane działania, ale to mi pomaga w zwiększeniu świadomości pewnych zjawisk. Nie zawsze jestem w stanie przełożyć wiedzę teoretyczną na grunt praktyczny, ale staram się być świadomy wszystkich działań i trików. 

Czy jest ktoś, na kim się wzorowałeś, będąc młodym adeptem lekkoatletyki?

Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że był to Siergiej Bubka. Z czasem przyszedł Steve Hooker, Australijczyk, który technicznie skakał bardzo podobnie do mnie. Też był masywnym zawodnikiem jak ja. Teraz mamy erę Duplantisa, który jest niski i bardzo szczupły. Nasze postury się nieco kanibalizują. Często dostaję wiadomości, że powinienem schudnąć i być jak Duplantis. Nikt sobie nie zdaje sprawy, że kiedyś była era dużo większych facetów, którzy skakali o tyczce i to bardzo wysoko. Trzeba uświadomić kibicom, że konkurencja skoku o tyczce jest o tyle fajna, że każdy może to robić, bo stylów skakania jest dosyć dużo. Może dla kibica one dużo się nie różnią, ale dla nas, którzy tych skoków widzą tysiące, technik pozwalających skakać wysoko jest wiele. Ale powtarzam: każdy może skakać i to w tej dyscyplinie jest piękne. 

W Twojej medalowej kolekcji wciąż brakuje olimpijskiego krążka. Najbliżej tego celu byłeś w Rio, kiedy zająłeś czwarte miejsce. Jak z perspektywy czasu wspominasz ten konkurs?

Dramatycznie. Poziom się podniósł bardzo wysoko i nie da się porównać igrzysk w Tokio do tych w Brazylii. Wtedy byłem po zmianie trenera, był to trudny dla mnie okres, a i tak wykrzesałem z siebie maximum tego, co na tamten moment mogłem skoczyć. Byłem czwarty. Teraz w Tokio też nie był to dla mnie łatwy okres. Nie wiem czemu, co cztery lata dostaję jakiegoś spadku. Ale w Tokio skoczyłem wyżej, a byłem szósty. To obrazuje, jaka może być różnica na przestrzeni pięciu lat. 

Wspomniałeś o igrzyskach w Tokio. Czy przesunięcie ich o rok wpłynęło na Twój sposób przygotowań czy podejście mentalne?

Nie. Wiele osób z innych branż, nie tylko sportowców, często marudziło, że nie mogą czegoś zrobić, bo pandemia. Ja nie jestem roszczeniowy. Staram się znajdować rozwiązania na problemy niż się użalać. Od razu wybudowałem sobie rozbieg u siebie w domu rodzinnym i próbowałem pracować z tym, co miałem. Myślę, że dużo mi przez tą pandemię nie uciekło. Nie zwalam nic na ten okres. Każdy mógł znaleźć rozwiązanie. Anita Włodarczyk na początku swojej kariery też rzucała pod mostem, mówiąc kolokwialnie. Te osoby, które osiągnęły sukces, często na początku czy w trakcie swojej kariery nie miały tak kolorowo. Nikt im nie dał pod nos tyczek, zeskoku i wszystkiego, czego potrzeba do uprawiania tej dyscypliny. Często mierzymy się z wieloma problemami i wygrywa ten, który umie sobie z nimi poradzić. 

Lekkoatletyka określana jest mianem królowej sportu, jednak w Polsce nie jest to sport numer 1. Jak to się zatem przekłada na warunki treningowe? Czy zaobserwowałeś jakieś zmiany względem poprzednich lat?

Myślę, że się poprawiło, ale nie na tyle, ile byśmy chcieli. Poprawia się sukcesywnie, z roku na rok. Po pierwsze wzrasta świadomość sportowców, trenerów i PZLA. Wiemy, w co musimy iść, żeby zdobywać kolejne osiągnięcia. Może infrastruktura nie poszła diametralnie do przodu, ale jednak obiekty są odremontowywane, są ładniejsze, bardziej funkcjonalne. Nie ma ich za dużo. Jesteśmy krajem, który jest nastawiony głównie na piłkę nożną i nie da się ukryć, że reszta sportów jest na drugim planie, ale ja nie jestem od marudzenia. Umiałem sobie stworzyć warunki, żeby przygotować się jak najlepiej potrafię. Nie zawsze mi to wychodzi, bo to jest sport, mierzymy się z kontuzjami. Niemniej idziemy powoli do przodu. 

Wywołałeś temat piłki nożnej. Kiedyś Marcin Lewandowski wyraził swoje niezadowolenie z braku zainteresowania kibiców lekkoatletyką, zamieszczając prowokacyjny wpis na Facebooku. Rozumiem, że Ty nie masz problemu z tym, że oczy kibica częściej zwracane są na boisko?

Nie możemy zmusić kibica, żeby kochał lekkoatletykę, jeśli kocha piłkę nożną. Każdy sobie wybiera, co go interesuje. Jest to delikatnie krzywdzące dla nas sportowców, my też ciężko pracujemy. Nie umniejszajmy piłkarzom, bo to, że jeżdżą super samochodami i mają luksusowe życie, nie oznacza, że nie włożyli wysiłku w swój sport. Często o tym zapominamy, a oni harują jak woły, więc chwała im za to. My jesteśmy po prostu trochę mniej doceniani przez ogół społeczeństwa, ale nie możemy wywierać nacisku na kibica i jego preferencje. 

Jaki był najtrudniejszy moment w Twojej karierze i jak starałeś się znaleźć wyjście z kryzysu?

Największy kryzys miałem w momencie zmiany trenera. Wtedy przychodzenie na trening zwyczajnie przestało sprawiać mi radość. To, że jestem uśmiechnięty i energiczny na co dzień, nie znaczy, że tak jest naprawdę i cały czas. To jest też trochę medialny look. Mam zęby, których nie da się utrzymać w buzi, mam dużą paszczę i automatycznie pojawia się uśmiech :) Staram się pozytywnie patrzeć na świat, ale jestem zwykłym człowiekiem. Każdy ma chwile zwątpienia czy nostalgii. 

Co jest według Ciebie ważne, żeby osiągnąć sukces sportowy w tej dyscyplinie?

Nie myśleć za dużo. Czasem trzeba zawierzyć swoim umiejętnościom i wyzbyć się strachu, lęku oraz tego, co może się stać. Do tego być krejzolem, który nie boi się zaryzykować. Jeśli chce się wygrywać, to trzeba zaryzykować. W mojej dyscyplinie jest to szczególnie ważne, bo do samego końca musisz poskładać kilka elementów, żeby skok wyszedł. Do końca nie wiesz, czy się uda, czy wylądujesz na materacu, czy tyczka się złamie, czy nie wylądujesz z sześciu metrów poza materacem, co jest bardzo niebezpieczne. Kluczowa jest wytrwałość, bo wyszkolenie tyczkarza to nie jest rok czy dwa. Nikt nie rodzi się z taką umiejętnością, że przychodzi na stadion, bierze tyczkę i skacze sześć metrów. Wszystko musi przebiegać powoli, step by step. Często koledzy z innych dyscyplin odnoszą większy sukces szybko, a konkurencja skoku o tyczce wymaga 6-8 lat, żeby wykształcić tyczkarza, który może wtedy skakać na bardzo wysokim poziomie. Jest to więc proces długotrwały, ale przyjemny i myślę, że mamy też wiele przywilejów w porównaniu do innych dyscyplin. Jednym z nich jest skakanie na rynkach, gdzie nie mogą się odbyć na przykład biegi. Mamy zatem więcej konkursów, więcej jeździmy po świecie. Tworzymy fajną społeczność, bo tyczkarze tak już mają, że chyba wszyscy są tacy zwariowani i dlatego trzymamy się razem. 

Macie dobre kontakty także poza zawodami? Pomagacie sobie wzajemnie?

Jeśli chodzi o kontakt poza zawodami niekoniecznie, chociaż ja mam dobre relacje z niektórymi zawodnikami, natomiast nie są one stałe. Oczywiście pomagamy sobie na zawodach, bo wszyscy mamy świadomość tego, że brak pomocy może skutkować zrobieniem sobie krzywdy, więc zamiast sobie podkładać kłody pod nogi, żeby drugi mniej skoczył, tu jest na odwrót. Jest to fajne. Wszyscy się lubimy, mamy jednak dosyć hermetyczne środowisko. Jak jesteśmy w hotelu, gdzie są przedstawiciele wszystkich dyscyplin lekkoatletycznych, to często widać tyczkarzy w jednej grupie, grających w ping-ponga i wspólnie spędzających czas. Wydaje mi się, że to też wynika z tego, że często podróżujemy razem. Transport tyczek jest problematyczny, najczęściej mamy ograniczone możliwości wyboru samolotu, a ktoś musi nam też pomóc w przywiezieniu ich na lotnisko. Nie jest to łatwe, dlatego pomagamy sobie i budujemy tę więź. 

Jak wygląda Twoja codzienność? Ile godzin dziennie trenujesz?

Są dwa okresy w roku. Jest czas bezpośredniego przygotowania do zawodów. Na zawodach trenujemy mniej, mamy robotę za sobą, najważniejszym zadaniem jest utrzymać formę, poprawić technikę, skupić się na aspektach, które kuleją. Trenujemy 6–7 razy w tygodniu, a więc zdarza się, że wykonujemy trening dwa razy dziennie. Ja akurat w niedzielę nie ćwiczę. Niedziela jest dla mnie dniem odpoczynku. Natomiast w okresie ciężkiej harówki, kiedy musimy zbudować formę, siłę i szybkość, trenujemy 10 razy w tygodniu. Częściej wykonujemy wówczas treningi dwa razy dziennie. Taka sesja treningowa trwa minimum dwie godziny, a z racji tego, że Lisek to pracuś i wół, to trenuje trochę więcej niż pozostali tyczkarze. Nie lekkoatleci, bo zdarza się, że nasze „aniołki Matusińskiego” trenują jeszcze więcej, to samo w przypadku kulomiotów. W konkurencji skoku o tyczce jestem jedną z osób, które trenują bardzo ciężko. Dlatego, że jestem nieco większych gabarytów, nadrabiam siłą, muszę ten trening poświęcić na swój indywidualny styl skakania. Często trener się zapomina i myśli, że jestem maszyną. Ostatnio miałem dwa tygodnie przerwy i gdy wznowiłem treningi, nagle miałem robić je przez dwie i pół godziny. Było to dosyć ciężkie, bo jednak po przerwie ciało jest rozleniwione, i mówię do trenera: „Marcin, jestem Liskiem, a nie robotem”, ale tak trzeba. 

Na czym opiera się Twój trening? Jest to tylko skakanie, czy może wykorzystujecie elementy jakichś innych dyscyplin?

Pewnie wiele osób myśli, że bazuję wyłącznie na skakaniu. Nie jest to prawdą. Skakanie jest głównym akcentem i wykonuje je 2–3 razy w tygodniu, ale skupiam się też na innych aktywnościach. Jest siłownia i co prawda wiem, że po moim ciele można wywnioskować, że siedzę codziennie na siłowni, ale to tak nie wygląda. Na siłowni robię bardziej specjalistyczne rzeczy. Nie chcę już więcej rosnąć, masa nie jest mi potrzebna. Ważniejsza jest dla mnie siła, którą wykorzystuję w skoku o tyczce. Oprócz tego robimy gimnastykę, bo konkurencja skoku o tyczce to tak naprawdę gimnastyka. Tak jakby gimnastyk poruszał się na ruchomym drążku. Do tego dochodzi szybkość i skoczność. Także tych treningów jest sporo, one są zróżnicowane, więc nie nudzimy się na treningach tyczkarskich. Zapraszam przy okazji wszystkich młodych na treningi :) Są konkurencje biegowe, gdzie ciągle biegasz na długim dystansie i jest to dosyć żmudny trening, a u nas jest to zróżnicowane na każdej płaszczyźnie. 

Czy jesteś w stanie powiedzieć, jaką podstawową lekcję odebrałeś, trenując swoja dyscyplinę? Czego nauczył Cię ten sport?

Myślę, że nauczyłem się pewności siebie. Choć uważam, że ona nie jest do końca potrzebna. W ogólnym rozumowaniu jest to dobra cecha, ale trzeba mieć z tyłu głowy, że wszystko się może zdarzyć. Wyjście na stadion z piersią wypiętą do przodu nie działa dobrze ani na głowę, ani na sam skok. Jednak trzeba być pokornym i wiedzieć, że to jest sport.  Poza tym moja dyscyplina uczy mnie wytrwałości i reżimu w życiu. Tak naprawdę nie da się wrócić z treningu do domu i całkowicie odciąć od życia sportowego. Taki dentysta na przykład po powrocie do domu nie opowiada, jakie ósemki wyrwał, czy co dzisiaj robił komuś z zębami. A tutaj? Cała rodzina tym żyje i myślę, że to jest fajna przygoda i należy ją pielęgnować. 

Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z social mediami i jakie były początki Twojej działalności na Instagramie?

Na samym początku zauważyłem, że ktoś założył mi fanpage. Oburzyłem się, że w ogóle wpadł na taki pomysł. Mówią na mnie, że jestem zwierzęciem internetowym. To nie jest do końca prawda, bo początkowo nie mieściło mi się w głowie, żeby mieć własne konto czy stronę promującą mój wizerunek, i wręcz mnie to śmieszyło. Wraz z moją karierą, która się rozrastała, ludzie chcieli więcej o mnie wiedzieć, więc założyłem swojego facebooka z nazwą „Piotr Lisek”. Za chwilę przyszła kolej na Instagrama, bo z Facebooka ludzie zaczęli uciekać. Za bardzo się w to nie wczuwałem, ale wrzucałem śmieszne posty, autentyczne, swoje. Często te treści nie podobały się starszym osobom, ale jakoś to zafunkcjonowało i stworzyłem społeczność, która jest ze mną i się komunikujemy. Nie jest to dla mnie jakaś wielka przyjemność i lubię to robić, ale jest to jednak potrzebne. Świat zmierza w stronę metawersum, dlatego staram się dbać o wizerunek w sieci. Mam profile na wszystkich mediach społecznościowych, łącznie z TikTokiem. Tam jest masakra :) i dzieje się najwięcej. Na każdej platformie są inne treści dla różnych grup wiekowych. Prowadzenie tych kont jest teraz kolejnym obowiązkiem sportowca. Na początku się z tym bardzo męczyłem, teraz przywykłem. 

W jaki sposób powstają Twoje posty? Czy często zdarzają Ci się spontaniczne publikacje, czy działasz według zaplanowanego schematu?

Różnie to wygląda. Nie lubię sobie robić zdjęć, nie lubię chodzić ciągle z telefonem. Często jak wychodzę z żoną na kolację albo jestem w fajnym miejscu, to nie wyjmuję od razu telefonu i nie robię zdjęć, nie nagrywam filmiku, tylko delektuję się chwilą. Dopiero po powrocie do domu orientuję się, że jednak mogłem zrobić to zdjęcie. Często posty są trochę okrojone z Liska, ale to, co wrzucam, jest zgodne ze mną. Wiem, jak działają trybiki w social mediach, więc zdarzają mi się też posty zaplanowane. 

Prężnie działasz w social mediach. Ponad 56 tysięcy obserwujących na Instagramie to imponujący wynik. W jaki sposób wchodzisz w interakcje z fanami? Odpisujesz na wszystkie wiadomości?

Staram się odpisywać i nie lekceważyć kibiców. Nie ukrywam, że zdarzają się słabe, wręcz nieprzyzwoite treści, jakie otrzymuję. Hejtu może jest trochę mniej, ale pojawiają się propozycje matrymonialne, czy inne rzeczy, z którymi się nie utożsamiam. No ale to jest Internet, wszystko dzieje się za zasłoną ekranu i myślę, że ludzie nie są świadomi, że jest to teraz tak bardzo jawne i że do osoby, która napisała, możemy dotrzeć. 

Patrząc na to, jak pozytywną jesteś osobą, hejt, z którym się mierzysz, dotyka Cię w jakiś sposób?

W ogóle się nie przejmuję, spływa to po mnie jak po kaczce. Nie ma tego dużo na szczęście, więc może, gdybym dostawał więcej negatywnych komentarzy, to może bardziej bym to odczuwał. Póki co są to pojedyncze wiadomości czy rozmowy. Częściej ludzie podchodzą do mnie w realu i ze mną rozmawiają. 

To ciekawe, bo zdecydowana większość ludzi nie ma odwagi powiedzieć wprost, jak coś im nie leży.

Może przez te zęby, nie wiem :) Wydaje mi się, że sprawiam takie wrażenie i jestem osobą otwartą. Dlatego te pierwsze lody są szybko przełamywane, czy w rozmowach biznesowych, czy w rozmowach zakulisowych z osobami, które spotykam na ulicy. Może to powoduje, że ludzie chętniej ze mną rozmawiają. Bardziej odpowiada mi kontakt na żywo. Nie lubię też mówić do kogoś na „pan/pani”. Od razu wolę po imieniu i może to ośmiela kibiców. 

Nie każdy sportowiec może pochwalić się takimi zasięgami jak Ty! Czy podejmujesz jakieś działania promocyjne i reklamowe? Czy współpracujesz komercyjnie z firmami lub jesteś ambasadorem jakiejś marki?

Oczywiście, że tak. Moimi głównymi sponsorami są marki Bank Spółdzielczy SGB Duszniki, Puma, Olimp i KIA PROMOTOR. Media społecznościowe są dla mnie narzędziem do promocji tych marek. Staram się, żeby to nie była klasyczna reklama. Staram się to przedstawić w takiej formie, żeby każdy mógł z tego coś wynieść, uśmiechnąć się albo dojść do jakiejś konkluzji życiowej. Są to marki, z którymi ja rzeczywiście się utożsamiam i które mogę z czystym sumieniem polecić. 

W jaki sposób selekcjonujesz oferty współpracy?

Jestem osobą, która trzyma swoje popiersie dla dużych sponsorów i nie rozdrabniam się na barter, czy jakieś małe marki. Staram się ograniczać w propozycjach sponsoringowych, wyłącznie do tych, z którymi się utożsamiam. Mam to szczęście, że marki, z którymi teraz pracuję, to jest też Lisek. Często rozmawiam z osobami z tych firm i te rozmowy są przyjacielskie. Luźne relacje są dla mnie ważnym elementem współpracy. 

Prowadzisz ciekawe profile na TikToku i Instagramie. Czy tworzysz je samodzielnie, czy masz wsparcie w tych działaniach?

Wszystko robię samodzielnie. Były kiedyś rozmowy, żebym oddał te konta w ręce osób, które się tym zajmują, ale stwierdziłem, że nie mam na to zbyt wiele czasu. Staram się go poświęcać na treningi i rodzinę, a wtedy musiałbym jeszcze dopilnowywać tę osobę, wysyłać zdjęcia. Uznałem, że to konto będzie bardziej prawdziwe, jeśli ja sam będę to robił, i tak zostało. 

Czy według Ciebie social media bardziej pomagają w zdobyciu sponsorów i finansowania, czy budowaniu marki osobistej?

Wydaje mi się, że kiedy sponsor do ciebie przychodzi, to już masz zbudowaną markę osobistą. Z pomocą sponsora podejmujecie działania mające na celu rozpowszechnienie produktu niż swojego wizerunku. Chociaż z marką KIA działamy w obie strony. Żyjemy w czasach, w których sport bez sponsorów nie ma prawa bytu. Ten proces zarabiania sportowca z lat 80. czy 90. jest całkiem inny niż teraz. My potrzebujemy sponsorów, żeby godnie żyć, opłacać rachunki, założyć rodzinę. Finansowanie bardzo się zmieniło na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. Jest to część naszej pracy. Osoba, która chce żyć z samego uprawiania sportu, nie ma racji bytu. 

Nazwałbyś siebie influencerem?

Nie nazwałbym się influencerem. Chociaż po reakcjach na TikToku i odzewie ludzi można wysnuć inny wniosek. Ostatnio byłem na obiedzie w centrum handlowym. Jak to w centrum handlowym, dużo młodzieży – ja też jestem młodzieżą, więc się wpasowuję w ten klimat :) Słyszę za plecami: „Lisek!”. Nie zareagowałem, ale moja żona nadal nie jest przyzwyczajona, że ktoś mnie rozpozna na ulicy. Może to kwestia tego, że mało jestem w domu i mało wychodzimy. Ona mnie szturcha i mówi: „Patrz, rozpoznali cię!”. Słuchamy, co mówią i jeden mówi do drugiego: „To jest ten Lisek, który jest tiktokerem!”. A ten drugi mówi: „Nie, nie, to jest ten Lisek, który jest sportowcem!”. I tak się kłócą. Ja nie wierzę, nic nie mówię i śmieję się w duchu. Jeden pokazuje TikToka, drugi Wikipedię, a ja się zastanawiam, kim jestem. Powiedziałbym, że jestem sportowcem, który nie stroni od bycia influencerem. 

Jesteś mocno aktywny w mediach społecznościowych, trenujesz, bierzesz udział w zawodach i masz rodzinę – jak łączysz te wszystkie aktywności?

Kiedy spędzam czas z rodziną, staram się nie odbierać telefonów, nie korzystać z mediów społecznościowych. Celebruję wtedy te chwile. Jestem wychowany nie do końca w duchu młodzieżowym. Z domu wyniosłem znajomość hierarchii wartości. Wiem, co jest najważniejsze, wiem, co mniej ważne. Myślę, że dzięki temu udaje mi się zachować równowagę w tych wszystkich płaszczyznach, w których się obracam. 

Czy masz już plany, co będziesz robił po zakończeniu kariery sportowca, czy chcesz nadal rozwijać się jako influencer?

Tu jest problem. Od dłuższego czasu zastanawiam się, kim mógłby być Piotr Lisek po zakończeniu kariery. Tych pomysłów jest dużo, ale nie mam wykształcenia wyższego. Byłem na studiach, ale skończyłem na trzecim roku. Nie mam żadnego fachu w ręce, bo zawsze skakałem o tyczce. Nie mam zaplecza i nie mógłbym pójść w zawód, który wykonuje ktoś z mojej rodziny. Jest to trudny dla mnie temat. Nie wiem, co będzie. Lubię robić w drewnie, więc mógłbym być stolarzem, ale nie mam fachu w ręce. Zobaczymy. Jeszcze dużo myślę. Chciałbym na przykład otworzyć restaurację. Wiem, że rynek nie jest łatwy i wszyscy mi to odradzają, ale to jest coś, co lubię robić. Poza obróbką drewna lubię dobrze zjeść, lubię gotować, więc czas pokaże. Może zostanę w sporcie, a może pójdę w zupełnie innym kierunku. 

Ile dajesz sobie jeszcze czasu na uprawianie zawodowo sportu?

Trudno wskazać mi konkretnie, ile lat mógłbym jeszcze spędzić w sporcie. Jak się patrzy na ten plan B, to ten plan A odchodzi na dalszy plan, a jednak chciałbym się skupić na tym, co robię teraz. Myślę, że minimum czasu, jaki chciałbym w sporcie spędzić, to czas do Paryża. Wszystko co robię, będę podporządkowywał pod to, aby skakać jak najwyżej. Wiadomo że podkład trzeba robić. Inwestowałem swoje pieniądze w nieruchomości, nie wydawałem także na samochody i przyjemności. Starałem się od pierwszych zarobionych pieniędzy myśleć o przyszłości. 

Ostatnie pytanie. Jaką miałbyś radę dla początkującego tyczkarza?

Baw się dobrze!

Źródło:

https://www.instagram.com/p/CEAEksajX3i/

https://www.instagram.com/p/CvjqlGMMnYZ/?img_index=1

https://www.instagram.com/p/C3ucY52MK9X/?img_index=1

https://www.instagram.com/p/CpaxMz2sBPb/

https://www.instagram.com/p/C2MzCoQsL1D/?img_index=1

https://www.instagram.com/p/CT4RV95MHjH/?img_index=1

NativeHash Team

Zespół redakcyjny NativeHash tworzą PR-owcy, specjaliści ds. social mediów i entuzjaści influencer marketingu, którzy posiadają bogate doświadczenie, jak i wyjątkową pasję do kreowania skutecznych digitalowych strategii komunikacyjnych. Dzięki szerokiej wiedzy i zaangażowaniu, nasza ekipa zapewnia wysoką jakość usług i efektywne rozwiązania marketingowe, dopasowane do potrzeb i oczekiwań naszych klientów, które pomagają osiągnąć sukces w cyfrowym w świecie.

Piotr Lisek Tyczkarz Skok o tyczce Sportowiec Influencer Wywiad

Napisz do nas

Jeśli uważasz, że pasujemy do Twojego projektu, masz jakieś pytania, sugestie albo po prostu chcesz się z nami przywitać, to skorzystaj z naszego formularza, a my odezwiemy się do Ciebie w ciągu 48h.

 

BLOG

Szukasz inspiracji?

  • Interesują Cię najnowsze trendy w dziedzinie influencer marketingu, social mediów i projektów digitalowych?

  • Chcesz poznać praktyczne wskazówki, kreatywne pomysły i oryginalne formaty współpracy z zasięgowymi twórcami?

  • Jesteś ciekawy jak wygląda wdrażanie innowacyjnych rozwiązań i nowych technologii w kampaniach online? 

  • Chcesz przeczytać ciekawe wywiady z ulubionymi twórcami, kreatywnymi markami oraz ekspertami z branży?

KAMPANIE

Odkryj 
nowe możliwości

Realizuj wyjątkowe kampanie i współpracuj z ulubionymi twórcami! Wykorzystaj potencjał nowych technologii w marketingu i docieraj do swoich odbiorców w innowacyjny sposób. Pobierz bezpłatną aplikację z Google Play i odkryj jej inspirujące funkcje.

LET`S GO

Głodny wiedzy?

Chcesz czytać więcej wartościowych,
i motywujących treści? Zapisz się do naszego newslettera.

SPOŁECZNOŚĆ

Obserwuj nas

Polub nasze profile, dołącz do naszej
s
połeczności i bądź na bieżąco ze światem digitalowych twórców.